Ścisnęłam kosę w dłoni. W świecie Tsukoyomi miał przewagę, o czym wiedzieliśmy oboje. Byłam pewna, ze zamierza to wykorzystać.
- Dostałam rozkaz. Zamierzam go wypełnić. - Powiedziałam cicho. - Zginiesz, Uchiha Madara.
Ten uśmiechnął się tylko.
- Zaczynajmy.
W ułamku sekundy znalazłam się przy nim i zamachnęłam się bronią. Z cichym świstem ostrze przecięło ciało mężczyzny.
- Sądziłaś, że zranisz mnie takim czymś? - Prychnął, prostując się.
Przymrużyłam oczy. Owszem, z raportów innych Shinigami wynikało, że posiada on zdolność do usuwania dowolnych fragmentów swojego ciała. Z tego wniosek, ze ataki fizyczne nie miały szans.
Nim zdążyłam skupić się na walce, poczułam gwałtowne uderzenie w brzuch. Na sekundę zaparło mi dech w piersiach. Chwilę później znalazłam się na ziemi. Madara nastąpił stopą na moje gardło i zaśmiał się.
- Czy naprawdę sądziłaś, że masz jakiekolwiek szanse? - Pokręcił głową, po czym kopnął mnie w bok. Wydałam z siebie bliżej nieokreślony dźwięk i przeturlałam się na brzuch. Z moich ust wypłynęła cienka strużka krwi.
Odwróciłam się, chcąc zaatakować.
Nagły wybuch odrzucił mnie kilka metrów dalej. Obraz przed oczami stawał się lekko zamglony, dźwięki dochodziły do mnie przytłumione. Sukinsyn, nie da mi zaatakować.
Oparłam się na rękach i dotknęłam rany na czole. Takie rany najmocniej krwawią, przypomniałam sobie.
Szybkim ruchem odwróciłam się w stronę Madary.
- Fuuton: Atsugai*! - Krzyknęłam, składając pieczęci. Silny podmuch wiatru zwalił chłopaka z nóg.
Syknęłam. Czymś takim nigdy go nie pokonam.
Zbyt łatwo dałam się zaskoczyć. Skutkiem była rana cięta brzucha, obrażenia wewnętrzne i kilka innych "drobiazgów".
Nagle mężczyzna pojawił się przede mną.
- Żegnaj, Kei.
Z kącików moich ust wypłynęło trochę krwi. Kaszlnęłam słabo, wypluwając czerwoną ciecz. Z trudem spojrzałam na ostrze tkwiące w moim brzuchu.
- Inni cię znajdą. - Szepnęłam słabo. - Przyślą kogoś na moje miejsce. To przeznaczenie, Madara. To ty zginiesz. - Umilkłam. Oczy powoli zachodziły mi mgłą. Rozluźniłam palce i wypuściłam z rąk kosę.
- Przestań pieprzyć. - Usłyszałam. Chwilę później ogarnęła mnie ciemność.
Taak, taak! Właśnie. Skończyłam z Nanako, czy raczej z Keichii. Jednak nie znaczy to, że skończyłam z pisaniem! Przypominam zdanie "Przyślą kogoś na moje miejsce". Kolejna historia opowiadać będzie właśnie o tym "kimś", kogo przyślą.
Kontynuować będę pod innym adresem: http://tsumetai-te.blog.onet.pl/. Wszystkie posty z tego bloga zostaną tam przeniesione, więc, jeśli ktoś nie doczytał, to będzie miał okazję.
Sayo!
12.17.2009
12.15.2009
17. Hard nut to crack.
Gdy tylko weszłam do siedziby, powędrowałam do gabinetu Paina. W skrócie wyjaśniłam mu wszystko, zaznaczając, że jeśli nie chce wampira w organizacji, odejdę. Mężczyzna zastanowił się przez chwilę, po czy odpowiedział:
- Jutro pieczętujemy Shuukaku, przygotuj się.
Odetchnęłam z ulgą. Podziękowałam cicho i wróciłam do Deidary.
- I jak? - Zapytał.
- W porządku, zostaję. - Odparłam, po czym przytuliłam go delikatnie. - Dei?
- Hm?
- Ale... Czasem pozwolisz mi wyssać ci trochę krwi?
Zachichotał.
- Ale z umiarem.
Uśmiechnęłam się nieśmiało. Pierwsze przeszkody pokonane, teraz trzeba jeszcze obgadać z Liderem kilka ważnych spraw. Mianowicie, czy inni mają się dowiedzieć. Musiałam wziąć pod uwagę to, że złapałam odwieczną zasadę - nie ujawniać się. Liczyłam się z tym, że inni zaczną się upominać.
Gdy tylko weszłam do pokoju, rzuciłam się do biurka. Gorączkowo przerzucałam drobne kartki, poszukując tej jednej.
- Tego szukasz, Nanako? - Usłyszałam zza moich pleców.
Odwróciłam się gwałtownie.
- Tobi, nie bądź głupi. Oddaj to.
- A jeżeli... Tego nie zrobię? - Ton głosu chłopaka nagle się zmienił. To już nie był głos nadpobudliwego dziecka. To był głos doświadczonego shinobi, gotowego do walki z nią. Odruchowo zerknęła w otwór w masce.
Czerwone łezki zawirowały.
Otworzyłam oczy.
Chwilę zajęło mi dojście do tego, gdzie się znajduję.
- Witaj w świecie Tsukoyomi.
Odwróciłam głowę w stronę chłopaka.
- Madara. - Szepnęłam, przymykając oczy.
- Nie jesteś w stanie nic mi zrobić. Czemu po prostu się nie poddasz? - Zapytał.
Uśmiechnęłam się drwiąco.
- Prosisz mnie o poddanie się, mimo, że nawet nie zaczęliśmy walki?
- Tylko uprzedzam.
- Nie pomyślałeś chociaż o tym, że możesz przegrać?
- Nie uznaję takiej ewentualności, Nanako Minami. Czy może raczej... Keichii Morino?
Przechyliłam lekko głowę, wodząc wzrokiem po sylwetce mężczyzny.
- Kiedy się domyśliłeś? - Zapytałam.
- Gdy zobaczyłam twoje akta. Nie postarałaś się, Keichii.
Odchyliłam głowę do tyłu i zaśmiałam się.
- Tak, masz rację! Nie postarałam się. Ale co z tego, skoro wreszcie się przede mną ujawniłeś, Uchiha Madara?!
Chłopak podniósł rękę i zdjął maskę. Spojrzał na mnie ślicznymi, czarnymi oczami.
- Więc to jest twój cel... likwidacja.
Przytaknęłam.
- A zatem, życzę ci powodzenia... Keichii Morino, wampirza Shinigami!
Złożyłam pieczęć. W mojej prawej dłoni pojawia się czerwono - czarna kosa.
- Zaczynajmy, Madara.
- Jutro pieczętujemy Shuukaku, przygotuj się.
Odetchnęłam z ulgą. Podziękowałam cicho i wróciłam do Deidary.
- I jak? - Zapytał.
- W porządku, zostaję. - Odparłam, po czym przytuliłam go delikatnie. - Dei?
- Hm?
- Ale... Czasem pozwolisz mi wyssać ci trochę krwi?
Zachichotał.
- Ale z umiarem.
Uśmiechnęłam się nieśmiało. Pierwsze przeszkody pokonane, teraz trzeba jeszcze obgadać z Liderem kilka ważnych spraw. Mianowicie, czy inni mają się dowiedzieć. Musiałam wziąć pod uwagę to, że złapałam odwieczną zasadę - nie ujawniać się. Liczyłam się z tym, że inni zaczną się upominać.
Gdy tylko weszłam do pokoju, rzuciłam się do biurka. Gorączkowo przerzucałam drobne kartki, poszukując tej jednej.
- Tego szukasz, Nanako? - Usłyszałam zza moich pleców.
Odwróciłam się gwałtownie.
- Tobi, nie bądź głupi. Oddaj to.
- A jeżeli... Tego nie zrobię? - Ton głosu chłopaka nagle się zmienił. To już nie był głos nadpobudliwego dziecka. To był głos doświadczonego shinobi, gotowego do walki z nią. Odruchowo zerknęła w otwór w masce.
Czerwone łezki zawirowały.
Otworzyłam oczy.
Chwilę zajęło mi dojście do tego, gdzie się znajduję.
- Witaj w świecie Tsukoyomi.
Odwróciłam głowę w stronę chłopaka.
- Madara. - Szepnęłam, przymykając oczy.
- Nie jesteś w stanie nic mi zrobić. Czemu po prostu się nie poddasz? - Zapytał.
Uśmiechnęłam się drwiąco.
- Prosisz mnie o poddanie się, mimo, że nawet nie zaczęliśmy walki?
- Tylko uprzedzam.
- Nie pomyślałeś chociaż o tym, że możesz przegrać?
- Nie uznaję takiej ewentualności, Nanako Minami. Czy może raczej... Keichii Morino?
Przechyliłam lekko głowę, wodząc wzrokiem po sylwetce mężczyzny.
- Kiedy się domyśliłeś? - Zapytałam.
- Gdy zobaczyłam twoje akta. Nie postarałaś się, Keichii.
Odchyliłam głowę do tyłu i zaśmiałam się.
- Tak, masz rację! Nie postarałam się. Ale co z tego, skoro wreszcie się przede mną ujawniłeś, Uchiha Madara?!
Chłopak podniósł rękę i zdjął maskę. Spojrzał na mnie ślicznymi, czarnymi oczami.
- Więc to jest twój cel... likwidacja.
Przytaknęłam.
- A zatem, życzę ci powodzenia... Keichii Morino, wampirza Shinigami!
Złożyłam pieczęć. W mojej prawej dłoni pojawia się czerwono - czarna kosa.
- Zaczynajmy, Madara.
12.13.2009
16. Fuck the system.
Zacisnęłam zęby.
- Tak. - Odparłam, spuszczając głowę.
***
- Nanako, czy pamiętasz, co ci kiedyś powiedziałem?
- Tak, sensei. Wymieniłeś zasady, których muszę się trzymać jako wampir.
- Wymień najważniejszą.
Dziewczynka zeskoczyła ze stołu i odłożyła książkę.
- Jeżeli ktokolwiek dowie się o mojej egzystencji...
***
Muszę go zabić.
Nie wytrzymałam i wybuchnęłam szaleńczym śmiechem.
- Przykro mi, Deidara! - Zawołałam, krztusząc się ze śmiechu. Chłopak spojrzał na mnie z przerażeniem. Zachichotałam, po czym przysunęłam się do niego.
- Wiesz, kiedy cię po raz pierwszy zobaczyłam, wiedziałam, że twoja krew jest wyjątkowa! - Zasyczałam, uśmiechając się. - Zawsze czekałam na ten moment, w którym będę mogła ją wypić! - Nie kontrolowałam mojej drugiej połowy. Ona przejmowała nade mną kontrolę, obie pragnęłyśmy zaspokoić głód. Przykucnęłam w pozie drapieżnika, obnażając kły. W szaleńczo szybkim tempie rzuciłam się na chłopaka, chwytając go za kark. Drugą ręką odgarnęłam jego włosy z szyi. Oblizałam delikatnie jego skórę.
- Gomenasai, Deidara. - Mruknęłam, po czym wbiłam kły w jego szyję.
[Do posłuchania]
Po kilkunastu sekundach odsunęłam się od niego.
- Dlaczego? - Syknęłam, potrząsając nim. - Dlaczego, do cholery? Dlaczego się nie bronisz?! - Wrzasnęłam.
Uśmiechnął się smutno.
- Nie czuję takiej potrzeby. - Urwał. - Jeżeli chcesz mnie zabić, zrób to.
Moje źrenice rozszerzyły się.
- Jesteś szalony. - Powiedziałam, wpatrując się w niego pusto.
Zaśmiał się.
- Jesteśmy podobni, wiesz? - Powiedział cicho, obejmując mnie.
Nie wytrzymałam. Przytuliłam go, łkając żałośnie.
- Cii, nie płacz. - Szepnął, głaszcząc mnie po głowie.
Nie byłam pewna, ile tak przesiedzieliśmy. Nagle na moim karku wylądowało coś zimnego.
- Co jest? - Mruknęłam i odwróciłam się. Zewsząd otaczał nas biały puch, powoli spadający z nieba.
- Śnieg? - Westchnęłam i zebrałam trochę w dłoń. Po chwili na policzku poczułam coś mokrego. Otarłam łzy i wstałam z mokrej ziemi.
- Wracamy? - Szepnęłam do Deidary, podając mu rękę. Ten skinął głową i objął mnie delikatnie.
Tak wróciliśmy do siedziby.
Szczerze, to miałam ochotę zakończyć opowiadanie.
Nanako wypiła by całą krew Deia, potem wróciła do siedziby i zabiła resztę, następnie z żalu popełniłaby samobójstwo.
Ale cóż, jak to zwykle w takich sytuacjach... Przywiązałam się do tego bloga ^^.
Dedykacja dla wszystkich, którzy mieszkają w Warszawie, i którym odwaliło na widok śniegu xD.
- Tak. - Odparłam, spuszczając głowę.
***
- Nanako, czy pamiętasz, co ci kiedyś powiedziałem?
- Tak, sensei. Wymieniłeś zasady, których muszę się trzymać jako wampir.
- Wymień najważniejszą.
Dziewczynka zeskoczyła ze stołu i odłożyła książkę.
- Jeżeli ktokolwiek dowie się o mojej egzystencji...
***
Muszę go zabić.
Nie wytrzymałam i wybuchnęłam szaleńczym śmiechem.
- Przykro mi, Deidara! - Zawołałam, krztusząc się ze śmiechu. Chłopak spojrzał na mnie z przerażeniem. Zachichotałam, po czym przysunęłam się do niego.
- Wiesz, kiedy cię po raz pierwszy zobaczyłam, wiedziałam, że twoja krew jest wyjątkowa! - Zasyczałam, uśmiechając się. - Zawsze czekałam na ten moment, w którym będę mogła ją wypić! - Nie kontrolowałam mojej drugiej połowy. Ona przejmowała nade mną kontrolę, obie pragnęłyśmy zaspokoić głód. Przykucnęłam w pozie drapieżnika, obnażając kły. W szaleńczo szybkim tempie rzuciłam się na chłopaka, chwytając go za kark. Drugą ręką odgarnęłam jego włosy z szyi. Oblizałam delikatnie jego skórę.
- Gomenasai, Deidara. - Mruknęłam, po czym wbiłam kły w jego szyję.
[Do posłuchania]
Po kilkunastu sekundach odsunęłam się od niego.
- Dlaczego? - Syknęłam, potrząsając nim. - Dlaczego, do cholery? Dlaczego się nie bronisz?! - Wrzasnęłam.
Uśmiechnął się smutno.
- Nie czuję takiej potrzeby. - Urwał. - Jeżeli chcesz mnie zabić, zrób to.
Moje źrenice rozszerzyły się.
- Jesteś szalony. - Powiedziałam, wpatrując się w niego pusto.
Zaśmiał się.
- Jesteśmy podobni, wiesz? - Powiedział cicho, obejmując mnie.
Nie wytrzymałam. Przytuliłam go, łkając żałośnie.
- Cii, nie płacz. - Szepnął, głaszcząc mnie po głowie.
Nie byłam pewna, ile tak przesiedzieliśmy. Nagle na moim karku wylądowało coś zimnego.
- Co jest? - Mruknęłam i odwróciłam się. Zewsząd otaczał nas biały puch, powoli spadający z nieba.
- Śnieg? - Westchnęłam i zebrałam trochę w dłoń. Po chwili na policzku poczułam coś mokrego. Otarłam łzy i wstałam z mokrej ziemi.
- Wracamy? - Szepnęłam do Deidary, podając mu rękę. Ten skinął głową i objął mnie delikatnie.
Tak wróciliśmy do siedziby.
Szczerze, to miałam ochotę zakończyć opowiadanie.
Nanako wypiła by całą krew Deia, potem wróciła do siedziby i zabiła resztę, następnie z żalu popełniłaby samobójstwo.
Ale cóż, jak to zwykle w takich sytuacjach... Przywiązałam się do tego bloga ^^.
Dedykacja dla wszystkich, którzy mieszkają w Warszawie, i którym odwaliło na widok śniegu xD.
12.07.2009
15. You' re vampire.
Na drugi dzień zdecydowałam się na odwiedzenie Deidary. Z jednej strony, byłam całkowicie pewna, że wymazałam jego pamięć. Z drugiej strony... Bałam się.
Ja?
Tak, ja.
Świetnie.
Westchnęłam i zwlokłam się z łóżka. Najważniejsze, to zachować pozory, pomyślałam. Przeczesałam włosy palcami i wyszłam z pokoju. Skierowałam się prosto do pokoju Deidary. Zapukałam dwa razy.
- Deidara? - Zawołałam, zaniepokojona ciszą. Pchnęłam drzwi i weszłam do środka. W pokoju było pusto. Już zamierzałam wyjść, gdy do moich uszu dobiegł dźwięk lecącej wody.
Jest pod prysznicem, pomyślałam uspokojona. Postanowiłam poczekać - Chyba nie zrobi mu to jakiejś różnicy. Położyłam się na jego łóżku i sięgnęłam po jakąś mangę, leżącą na półce.
Czy to przypadek, że wszystkie książki w tym domu są o wampirach?
Z niechęcią odłożyłam komiks. Nie chciałam, żeby cokolwiek przypominało mi o tym, co zrobiłam.
Nagle drzwi od łazienki otworzyły się. Przestraszona, drgnęłam nerwowo.
- Trzęsiesz się? - Zapytał wesoło Deidara, siadając obok mnie. Czy nie zapomniałam dodać, że nie miał na sobie nic oprócz ręcznika?
- Nie, po prostu mnie zaskoczyłeś. - Mruknęłam, starając się ukryć stres pod moim firmowym poker face. - Wpadłam, żeby... - Zacięłam się. Nie pomyślałam o wymówce. - Tak po prostu.
Wywrócił oczami.
- Ty zawsze wpadasz "Tak po prostu". - Zaśmiał się, po czym przyciągnął mnie do siebie. Westchnęłam, czując ciepło jego ciała. Odruchowo oblizałam wargi. Zastanawiałam się, czy nie jest mu zimno. Moja skóra była przecież lodowata, a ona nie miał na sobie praktycznie nic...
- Nanako, w porządku? - Zapytał, widząc, że zadrżałam lekko.
- Nie. - Usłyszałam swój własny głos. Cały czas targały mną wyrzuty sumienia.
Że go okłamuję.
Że wyssałam jego krew.
Że ukrywam prawdę.
- Jeżeli coś się stało, możesz powiedzieć. - Odparł. Widziałam, że starał się być spokojny, jednak jego nerwy coraz bardziej dawały o sobie znać.
- Ubierz się, chciałabym się przejść. - Powiedziałam, starając się nie rozpłakać. Zdziwiony, skinął głową.
Gdy skończył, oboje wyszliśmy z siedziby. Poprowadziłam go w głąb lasu, z dala od siedziby.
- Gdzie idziemy? - Zapytał, zdezorientowany.
- Chcę ci coś pokazać. - Odparłam cicho. Wyszliśmy z lasu i stanęliśmy na kamiennej murawie.
- To jest świątynia, w której kiedyś mieszkałam. - Nie byłam w stanie mówić głośno.
- Dlaczego mi o tym opowiadasz? - Zapytał, nic nie rozumiejąc.
Otworzyłam delikatnie usta.
- Deidara.
Odwrócił się w moją stronę.
Zacisnęłam zęby i pochyliłam głowę.
- Nie jestem tym, za kogo mnie uważasz.
Chłopak zmarszczył brwi.
- Czyli?
Westchnęłam.
- Powiedz mi. - Zaczęłam. - Wczoraj, gdy cię odwiedziłam... Na twojej szyi pojawił się czerwony ślad, tak?
Skinął głową.
- Pamiętasz mangę, która leżała u ciebie na półce?
Otworzył usta, zdumiony.
- Czekaj... Do czego ty zmierzasz?
Rozchyliłam delikatnie usta, ukazując małe, śnieżnobiałe kły. Chłopak wpatrzył się w nie ze zdumieniem.
- Nanako, ty jesteś wampirem? - Szepnął.
Ja?
Tak, ja.
Świetnie.
Westchnęłam i zwlokłam się z łóżka. Najważniejsze, to zachować pozory, pomyślałam. Przeczesałam włosy palcami i wyszłam z pokoju. Skierowałam się prosto do pokoju Deidary. Zapukałam dwa razy.
- Deidara? - Zawołałam, zaniepokojona ciszą. Pchnęłam drzwi i weszłam do środka. W pokoju było pusto. Już zamierzałam wyjść, gdy do moich uszu dobiegł dźwięk lecącej wody.
Jest pod prysznicem, pomyślałam uspokojona. Postanowiłam poczekać - Chyba nie zrobi mu to jakiejś różnicy. Położyłam się na jego łóżku i sięgnęłam po jakąś mangę, leżącą na półce.
Czy to przypadek, że wszystkie książki w tym domu są o wampirach?
Z niechęcią odłożyłam komiks. Nie chciałam, żeby cokolwiek przypominało mi o tym, co zrobiłam.
Nagle drzwi od łazienki otworzyły się. Przestraszona, drgnęłam nerwowo.
- Trzęsiesz się? - Zapytał wesoło Deidara, siadając obok mnie. Czy nie zapomniałam dodać, że nie miał na sobie nic oprócz ręcznika?
- Nie, po prostu mnie zaskoczyłeś. - Mruknęłam, starając się ukryć stres pod moim firmowym poker face. - Wpadłam, żeby... - Zacięłam się. Nie pomyślałam o wymówce. - Tak po prostu.
Wywrócił oczami.
- Ty zawsze wpadasz "Tak po prostu". - Zaśmiał się, po czym przyciągnął mnie do siebie. Westchnęłam, czując ciepło jego ciała. Odruchowo oblizałam wargi. Zastanawiałam się, czy nie jest mu zimno. Moja skóra była przecież lodowata, a ona nie miał na sobie praktycznie nic...
- Nanako, w porządku? - Zapytał, widząc, że zadrżałam lekko.
- Nie. - Usłyszałam swój własny głos. Cały czas targały mną wyrzuty sumienia.
Że go okłamuję.
Że wyssałam jego krew.
Że ukrywam prawdę.
- Jeżeli coś się stało, możesz powiedzieć. - Odparł. Widziałam, że starał się być spokojny, jednak jego nerwy coraz bardziej dawały o sobie znać.
- Ubierz się, chciałabym się przejść. - Powiedziałam, starając się nie rozpłakać. Zdziwiony, skinął głową.
Gdy skończył, oboje wyszliśmy z siedziby. Poprowadziłam go w głąb lasu, z dala od siedziby.
- Gdzie idziemy? - Zapytał, zdezorientowany.
- Chcę ci coś pokazać. - Odparłam cicho. Wyszliśmy z lasu i stanęliśmy na kamiennej murawie.
- To jest świątynia, w której kiedyś mieszkałam. - Nie byłam w stanie mówić głośno.
- Dlaczego mi o tym opowiadasz? - Zapytał, nic nie rozumiejąc.
Otworzyłam delikatnie usta.
- Deidara.
Odwrócił się w moją stronę.
Zacisnęłam zęby i pochyliłam głowę.
- Nie jestem tym, za kogo mnie uważasz.
Chłopak zmarszczył brwi.
- Czyli?
Westchnęłam.
- Powiedz mi. - Zaczęłam. - Wczoraj, gdy cię odwiedziłam... Na twojej szyi pojawił się czerwony ślad, tak?
Skinął głową.
- Pamiętasz mangę, która leżała u ciebie na półce?
Otworzył usta, zdumiony.
- Czekaj... Do czego ty zmierzasz?
Rozchyliłam delikatnie usta, ukazując małe, śnieżnobiałe kły. Chłopak wpatrzył się w nie ze zdumieniem.
- Nanako, ty jesteś wampirem? - Szepnął.
11.13.2009
14. Grzech siódmy - Lenistwo.
- Nareszcie! - Jęknęłam, wchodząc do siedziby. Wszystko bolało mnie jak cholera, byłam zmęczona, głodna, i szatan wie co jeszcze. Ziewając, weszłam do salonu.
- Ohayo. - Westchnęłam, zabierając Sasoriemu herbatę sprzed nosa i wypijając ją.
- Ohayo, Nanako - chan! - Powitał mnie, jak zawsze wesoło, Tobi. Uśmiechnęłam się. Ten dzieciak zawsze jest taki radosny, pomyślałam. W tej samej chwili do pokoju wszedł Itachi.
- Idź, Deidara jest u siebie. - Powiedział.
- Dzięki, Nii-sama! - Zawołałam radośnie, po czym wyrwałam Sasoriemu z rąk drugą herbatę i wybiegłam na korytarz.
***
- Nii - sama? - Zapytał zdziwiony Kisame, patrząc na Itachiego. Chłopak wzruszył ramionami.
- Jakoś tak.
***
- Deidara! - Zawołałam, otwierając drzwi. Chłopak zerwał się z krzesła i przytulił mnie.
- Cześć, Nanako. - Odparł z uśmiechem. Chwilę później poczułam jego usta na swoich. Oddałam pocałunek, wplatając rękę w jego włosy.
Zabić.
Przerażona, odepchnęłam od siebie Deidarę.
- Co się... - Zaczął. Uniosłam rękę, każąc mu przestać. Kilka razy głęboko odetchnęłam.
Krew.
Krew.
Krew!
Jęknęłam, opadając na ziemię. Głos stawał się coraz uciążliwszy. Nie dam rady, pomyślałam.
- Dei... - Powiedziałam cicho, wstając z ziemi.
- Wszystko w porządku? - Podszedł do mnie i przytrzymał mnie, żebym nie upadła. Objęłam go i wbiłam się paznokciami w jego plecy. Wolną ręką odgarnęłam włosy z jego szyi.
- Nanako, co ty...
Nie wytrzymałam.
Kilka kropel krwi skapnęło na podłogę.
Oderwałam kły od szyi Deidary i spojrzałam na niego przerażona.
- Cholera! - Jęknęłam, podtrzymując nieprzytomnego chłopaka. Położyłam go delikatnie na łóżku i sięgnęłam do kieszeni. Wyjęłam chusteczkę i przetarłam ranę na jego szyi. Przysunęłam do niego głowę i oblizałam ślad po kłach.
- Do rana zniknie. - Mruknęłam, usatysfakcjonowana. Wstałam i wyszłam na korytarz.
- Nanako, coś się stało? Kiepsko wyglądasz. - Zatrzymałam się, odwracając do Itachiego.
- Tak, wszystko dobrze. Nie musisz się martwić. - Uśmiechnęłam się sztucznie.
Gdy tylko weszłam do pokoju, zamknęłam drzwi na klucz. Usiadłam na podłodze, starając się zapanować nad oddechem. Przez cały czas targały mną wyrzuty sumienia.
- Prawie go zabiłam. - Powiedziałam pusto, rozgryzając czubek palca. Wsunęłam go do ust i wypiłam odrobinę krwi.
- Zapowiada się ciekawie.
- Ohayo. - Westchnęłam, zabierając Sasoriemu herbatę sprzed nosa i wypijając ją.
- Ohayo, Nanako - chan! - Powitał mnie, jak zawsze wesoło, Tobi. Uśmiechnęłam się. Ten dzieciak zawsze jest taki radosny, pomyślałam. W tej samej chwili do pokoju wszedł Itachi.
- Idź, Deidara jest u siebie. - Powiedział.
- Dzięki, Nii-sama! - Zawołałam radośnie, po czym wyrwałam Sasoriemu z rąk drugą herbatę i wybiegłam na korytarz.
***
- Nii - sama? - Zapytał zdziwiony Kisame, patrząc na Itachiego. Chłopak wzruszył ramionami.
- Jakoś tak.
***
- Deidara! - Zawołałam, otwierając drzwi. Chłopak zerwał się z krzesła i przytulił mnie.
- Cześć, Nanako. - Odparł z uśmiechem. Chwilę później poczułam jego usta na swoich. Oddałam pocałunek, wplatając rękę w jego włosy.
Zabić.
Przerażona, odepchnęłam od siebie Deidarę.
- Co się... - Zaczął. Uniosłam rękę, każąc mu przestać. Kilka razy głęboko odetchnęłam.
Krew.
Krew.
Krew!
Jęknęłam, opadając na ziemię. Głos stawał się coraz uciążliwszy. Nie dam rady, pomyślałam.
- Dei... - Powiedziałam cicho, wstając z ziemi.
- Wszystko w porządku? - Podszedł do mnie i przytrzymał mnie, żebym nie upadła. Objęłam go i wbiłam się paznokciami w jego plecy. Wolną ręką odgarnęłam włosy z jego szyi.
- Nanako, co ty...
Nie wytrzymałam.
Kilka kropel krwi skapnęło na podłogę.
Oderwałam kły od szyi Deidary i spojrzałam na niego przerażona.
- Cholera! - Jęknęłam, podtrzymując nieprzytomnego chłopaka. Położyłam go delikatnie na łóżku i sięgnęłam do kieszeni. Wyjęłam chusteczkę i przetarłam ranę na jego szyi. Przysunęłam do niego głowę i oblizałam ślad po kłach.
- Do rana zniknie. - Mruknęłam, usatysfakcjonowana. Wstałam i wyszłam na korytarz.
- Nanako, coś się stało? Kiepsko wyglądasz. - Zatrzymałam się, odwracając do Itachiego.
- Tak, wszystko dobrze. Nie musisz się martwić. - Uśmiechnęłam się sztucznie.
Gdy tylko weszłam do pokoju, zamknęłam drzwi na klucz. Usiadłam na podłodze, starając się zapanować nad oddechem. Przez cały czas targały mną wyrzuty sumienia.
- Prawie go zabiłam. - Powiedziałam pusto, rozgryzając czubek palca. Wsunęłam go do ust i wypiłam odrobinę krwi.
- Zapowiada się ciekawie.
13. Grzech szósty - Nieumiarkowanie.
Odrzuciłam włosy do tyłu i przejrzałam się w lustrze.
Jak profesjonalna prostytutka, pomyślałam z odrazą. Kopniakiem otworzyłam drzwi i wyszłam z łazienki. Itachi siedzący na łóżku odwrócił się w moją stronę i zamarł.
- Ładnie, nie? - Zapytałam przesłodzonym głosem, podnosząc torebkę spod ściany. Chłopak potrząsnął głową.
- Pośpiesz się. Ichijou jest w barze, dwie ulice dalej. - Mruknął. Uśmiechnęłam się do niego drwiąco i wyskoczyłam przez okno.
- Bar... Gdzie to jest? - Mruknęłam do siebie, przeczesując ulice. Nagle zauważyłam wejście. Z niechęcią weszłam do środka.
Gdy tylko przekroczyłam próg, uderzył mnie zapach dymu papierosowego. Zmarszczyłam nos, po czym wślizgnęłam się między ludzi, szukając mojego celu. Dużo czasu mi to nie zajęło, był doskonale widoczny. Wyglądał dokładnie tak, jak mi go opisał Itachi - Czarne, długie włosy, lekki wąsik, ubranie jak z wybiegu... Krótko mówiąc - Alfons idealny. Biorąc pod uwagę moje przebranie, stanowilibyśmy dobraną parę -_- .
Zagarnęłam kosmyk włosów za ucho, po czym podeszłam do Ichijou i jego bandy.
- Cześć, mogę się przyłączyć? - Zapytałam, wymuszając w sobie uśmiech a la Demi Lovato. Mężczyzna uśmiechnął się lubieżnie.
- Proszę, proszę. - Odpowiedział, przysuwając mi drinka. Usiadłam mu na kolanach i wypiłam łyka. Napój okazał się bardzo mocny. Domyśliłam się jaki ma plan - upije mnie, zaciągnie w "ustronne" miejsce i zgwałci.
Cudownie, pomyślałam.
Impreza mocno się przeciągała. Spędziłam kilka godzin, zmuszona wytrzymywać towarzystwo Ichijou, którego najwyraźniej dużą przyjemność sprawiało obmacywanie mnie.
- Hej, skarbie, przejdziemy się gdzieś? Możemy pójść do mnie... - Mruknął mi do ucha, wsuwając swoje ręce pod moją bluzkę. Wzdrygnęłam się i wstałam.
- Jasne, możemy. - Odparłam, uśmiechając się szeroko. Zaraz ta męka dobiegnie końca.
Mężczyzna wyprowadził mnie z klubu, po czym pociągnął do olbrzymiej willi na obrzeżach wioski. Oczywiście, gdy tylko weszliśmy do środka, poprowadził mnie do sypialni.
- I co kotku, zabawimy się? - Syknął, rzucając mnie na łóżko i siadając na mnie okrakiem. Wymuszając w sobie ostatni uśmiech, skinęłam głową.
- I to mi się podoba. - Stwierdził facet, zdejmując ze mnie bluzkę. Gwizdnął cicho i zabrał się za spódniczkę.
Zacisnęłam zęby i wciągnęłam powietrze. To zaszło zdecydowanie za daleko.
Sięgnęłam ręką do torebki, przyciągając ją do siebie. Ichijou, który właśnie pozbawiał mnie spódniczki, praktycznie nie zwrócił na to uwagi. Nachyliłam się ku niemu i złapałam go za rękę.
- Miłych snów. - Szepnęłam mu do ucha, wbijając w jego ramię strzykawkę, wypełnioną bezbarwnym płynem. Przytrzymałam go jeszcze przez chwilę, a potem puściłam. Bezwładne ciało mężczyzny osunęło się na podłogę.
Zachichotałam, po czym narzuciłam na siebie jakiś szlafrok, leżący na półce. Potem wyjęłam nóż z torebki.
Jak się bawić, to na całego.
***
Wskoczyłam na parapet i zapukałam w szybę. Itachi szybko otworzył i wpuścił mnie do środka.
- Misja wykonana, możemy wracać. - Mruknęłam, zmierzając do łazienki.
- Czekaj. - Usłyszałam. Odwróciłam się i zmierzyłam go lodowatym spojrzeniem.
- Czego? - Warknęłam.
- Nic ci nie zrobił? - Zapytał, wbijając w mnie wzrok.
Uniosłam brwi, zdezorientowana.
- Skąd to pytanie? Przecież wiem, że masz to gdzieś. - Odparłam.
- Wcale nie ma tego gdzieś.
Wywróciłam oczami.
- Więc co?
Westchnął, spuszczając wzrok.
- Po prostu... Martwię się o ciebie.
Zesztywniałam. Popatrzyłam na chłopaka, nic nie rozumiejąc.
- Kiedy przyszłaś do organizacji... Tylko ty traktowałaś mnie normalnie. Dostrzegłaś we mnie człowieka. Przez cały czas byłaś dla mnie jak siostra. - Umilkł na chwilę. - Po prostu...
Uciszyłam go gestem ręki.
- Martwiłeś się?
Skinął głową.
Podeszłam powoli do łóżka i usiadłam obok chłopaka. Przysunęłam się do niego i przytuliłam lekko.
- Dziękuję.
Spojrzał na mnie zdziwiony, ale odwzajemnił uścisk.
Puściłam go i spojrzałam na niego z uśmiechem.
- Itachi, ty jesteś kretynem.
***
- Nadal uważasz, ze jestem kretynem? - Westchnął, trącając mnie w ramię. Zachichotałam.
- Zawsze tak sądziłam. - Odparłam ze śmiechem.
Przeszliśmy kilka minut w milczeniu. Nagle zatrzymałam się.
- Co jest? - Zapytał Itachi.
Zastanowiłam się chwilę.
- Mogę do ciebie mówić Nii-sama? - Zapytałam.
Spojrzał na mnie zdziwiony. Po chwili uśmiechnął się.
- Skoro musisz.
Jak profesjonalna prostytutka, pomyślałam z odrazą. Kopniakiem otworzyłam drzwi i wyszłam z łazienki. Itachi siedzący na łóżku odwrócił się w moją stronę i zamarł.
- Ładnie, nie? - Zapytałam przesłodzonym głosem, podnosząc torebkę spod ściany. Chłopak potrząsnął głową.
- Pośpiesz się. Ichijou jest w barze, dwie ulice dalej. - Mruknął. Uśmiechnęłam się do niego drwiąco i wyskoczyłam przez okno.
- Bar... Gdzie to jest? - Mruknęłam do siebie, przeczesując ulice. Nagle zauważyłam wejście. Z niechęcią weszłam do środka.
Gdy tylko przekroczyłam próg, uderzył mnie zapach dymu papierosowego. Zmarszczyłam nos, po czym wślizgnęłam się między ludzi, szukając mojego celu. Dużo czasu mi to nie zajęło, był doskonale widoczny. Wyglądał dokładnie tak, jak mi go opisał Itachi - Czarne, długie włosy, lekki wąsik, ubranie jak z wybiegu... Krótko mówiąc - Alfons idealny. Biorąc pod uwagę moje przebranie, stanowilibyśmy dobraną parę -_- .
Zagarnęłam kosmyk włosów za ucho, po czym podeszłam do Ichijou i jego bandy.
- Cześć, mogę się przyłączyć? - Zapytałam, wymuszając w sobie uśmiech a la Demi Lovato. Mężczyzna uśmiechnął się lubieżnie.
- Proszę, proszę. - Odpowiedział, przysuwając mi drinka. Usiadłam mu na kolanach i wypiłam łyka. Napój okazał się bardzo mocny. Domyśliłam się jaki ma plan - upije mnie, zaciągnie w "ustronne" miejsce i zgwałci.
Cudownie, pomyślałam.
Impreza mocno się przeciągała. Spędziłam kilka godzin, zmuszona wytrzymywać towarzystwo Ichijou, którego najwyraźniej dużą przyjemność sprawiało obmacywanie mnie.
- Hej, skarbie, przejdziemy się gdzieś? Możemy pójść do mnie... - Mruknął mi do ucha, wsuwając swoje ręce pod moją bluzkę. Wzdrygnęłam się i wstałam.
- Jasne, możemy. - Odparłam, uśmiechając się szeroko. Zaraz ta męka dobiegnie końca.
Mężczyzna wyprowadził mnie z klubu, po czym pociągnął do olbrzymiej willi na obrzeżach wioski. Oczywiście, gdy tylko weszliśmy do środka, poprowadził mnie do sypialni.
- I co kotku, zabawimy się? - Syknął, rzucając mnie na łóżko i siadając na mnie okrakiem. Wymuszając w sobie ostatni uśmiech, skinęłam głową.
- I to mi się podoba. - Stwierdził facet, zdejmując ze mnie bluzkę. Gwizdnął cicho i zabrał się za spódniczkę.
Zacisnęłam zęby i wciągnęłam powietrze. To zaszło zdecydowanie za daleko.
Sięgnęłam ręką do torebki, przyciągając ją do siebie. Ichijou, który właśnie pozbawiał mnie spódniczki, praktycznie nie zwrócił na to uwagi. Nachyliłam się ku niemu i złapałam go za rękę.
- Miłych snów. - Szepnęłam mu do ucha, wbijając w jego ramię strzykawkę, wypełnioną bezbarwnym płynem. Przytrzymałam go jeszcze przez chwilę, a potem puściłam. Bezwładne ciało mężczyzny osunęło się na podłogę.
Zachichotałam, po czym narzuciłam na siebie jakiś szlafrok, leżący na półce. Potem wyjęłam nóż z torebki.
Jak się bawić, to na całego.
***
Wskoczyłam na parapet i zapukałam w szybę. Itachi szybko otworzył i wpuścił mnie do środka.
- Misja wykonana, możemy wracać. - Mruknęłam, zmierzając do łazienki.
- Czekaj. - Usłyszałam. Odwróciłam się i zmierzyłam go lodowatym spojrzeniem.
- Czego? - Warknęłam.
- Nic ci nie zrobił? - Zapytał, wbijając w mnie wzrok.
Uniosłam brwi, zdezorientowana.
- Skąd to pytanie? Przecież wiem, że masz to gdzieś. - Odparłam.
- Wcale nie ma tego gdzieś.
Wywróciłam oczami.
- Więc co?
Westchnął, spuszczając wzrok.
- Po prostu... Martwię się o ciebie.
Zesztywniałam. Popatrzyłam na chłopaka, nic nie rozumiejąc.
- Kiedy przyszłaś do organizacji... Tylko ty traktowałaś mnie normalnie. Dostrzegłaś we mnie człowieka. Przez cały czas byłaś dla mnie jak siostra. - Umilkł na chwilę. - Po prostu...
Uciszyłam go gestem ręki.
- Martwiłeś się?
Skinął głową.
Podeszłam powoli do łóżka i usiadłam obok chłopaka. Przysunęłam się do niego i przytuliłam lekko.
- Dziękuję.
Spojrzał na mnie zdziwiony, ale odwzajemnił uścisk.
Puściłam go i spojrzałam na niego z uśmiechem.
- Itachi, ty jesteś kretynem.
***
- Nadal uważasz, ze jestem kretynem? - Westchnął, trącając mnie w ramię. Zachichotałam.
- Zawsze tak sądziłam. - Odparłam ze śmiechem.
Przeszliśmy kilka minut w milczeniu. Nagle zatrzymałam się.
- Co jest? - Zapytał Itachi.
Zastanowiłam się chwilę.
- Mogę do ciebie mówić Nii-sama? - Zapytałam.
Spojrzał na mnie zdziwiony. Po chwili uśmiechnął się.
- Skoro musisz.
12. Grzech piąty - Gniew.
- Pain, jebany skurwielu! Nie możesz mi tego zrobić, sukinsynu! - Darłam się, waląc pięściami w drzwi mojego pokoju i rzucając obelgami w stronę najwyższego guru. Ten, nic sobie z tego nie robiąc, odparł:
- Wieczorem przyjdzie po ciebie Itachi, idziecie razem na misję. Potem wracasz do pokoju i nie wychodzisz. Jasne?!
- Nie! - Wrzasnęłam, kopiąc drzwi.
Odpowiedziała mi cisza. Pewnie sobie poszedł, skurwisyn, pomyślałam.
Jeszcze parę razy walnęłam w drzwi, jednak jakoś bez przekonania. Po chwili dałam sobie spokój i usiadłam pod ścianą.
To będzie długi dzień.
- Nanako?
Zamrugałam oczami. Przysnęłam? Pewnie tak.
- Dei? - Zapytałam, kucając przy drzwiach.
- Taa.
- Wypuść mnie stąd! - Pisnęłam płaczliwie.
- Obawiam się, że to raczej niemożliwe. Lider ma jedyny klucz, a na drzwi założył barierę.
- Nienawidzę go. - Mruknęłam, rozwalając się na podłodze i opierając nogi na drzwiach.
- Dobra, będę szedł. Itachi zaraz tu będzie.
- Mhm. - Westchnęłam.
Po półgodzinie usłyszałam pukanie do drzwi.
- Nie wpuszczę, nie mam klucza. - Warknęłam. W tej samej chwili drzwi otworzyły się, a ja, z racji, że praktycznie robiłam świecę przy drzwiach, zrobiłam fikołka do tyłu.
- Co ty sobie ...!
- Wstawaj. - Przerwał mi Itachi, wchodząc do mojego pokoju.
- A.. - Nie dokończyłam. Prychnęłam i posłusznie wstałam.
- Itachi?
- ...
- Itachi?
- ... Co?
- Ile jeszcze?
- Trochę.
- ... Rozmowny jesteś.
Po kilku godzinach dotarliśmy do jakiejś wioski na zadupiu.
- I... Na czym polega ta nasza misja? - Zapytałam.
- Mamy zabrać stąd jakiś zwój. Nic specjalnego.
- I tylko po to mnie ze sobą ciągnąłeś? - Warknęłam. - Sam mogłeś wykonać tę misję!
Nie odpowiedział.
Doszliśmy do jakiegoś małego hoteliku. Podeszliśmy do blatu recepcjonistki.
- Jak to, do jasnej cholery?! - Wydarłam się. - Tylko jeden dwuosobowy pokój?!
- Przepraszam panią, innego nie mamy... - Próbowała tłumaczyć kobieta. Nagle poczułam irracjonalną chęć do zabicia kogoś. Nie, nie tylko. Chciałam słyszeć, jak ofiara miota się, krzyczy, błaga o litość.
Potrząsnęłam głową i odgoniłam te myśli. Nie chciałam, aby powtórzyło się to, co zrobiłam z Kageromaru i jego rodziną.
W końcu, nie mając wyboru, wzięłam ten pokój. Taki, jak się spodziewałam. Beżowe ściany, łazienka, łóżko. Dlaczego podwójne - Nie wiem. Nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć...
Nadszedł wieczór. Itachi odłożył książkę i wstał.
- Zwój należy do dość bogatego człowieka, Kisuke Ichijou. Ja nie mam szans, żeby się do niego zbliżyć, ochrona bez przerwy go pilnuje.
- Do czego zmierzasz? - Zapytałam, mrużąc oczy.
- Podobno Ichijou lubi kobiety. Ładne kobiety. - Powiedział.
Kiedy przeanalizowałam to, co mi powiedział, szczęka zjechała mi w dół.
- Żartujesz.
Pokręcił głową.
- Do kurwy nędzy, mam robić z siebie dziwkę?! - Wydarłam się, rzucając w Itachiego pierwszą lepszą rzeczą, jaka wpadła mi w rękę. Oczywiście bez problemów się uchylił.
- Z Deidarą jakoś nie miałaś oporów. - Odparł zaskakująco lodowatym tonem.
Zacisnęłam zęby. Moja chęć mordu znowu się odezwała, tym razem ze zdwojoną siłą.
- Co mam z nim zrobić? - Zapytałam przez zęby.
Uśmiechnął się z zadowoleniem. Gdybym się nie powstrzymała, jego zwłoki już dawno leżały by za oknem.
- Zwój nosi przy sobie. Dowiedz się, gdzie go trzyma, potem - zabij. Tyle.
Tyle.
Dla niego to tylko tyle, a dla mnie... Zacisnęłam zęby, przygryzając wargę.
Przed chwilą zamknęłam się w łazience, przygotowując się do "misji". Strój był kolejną niedogodnością. Kusa, czerwona mini, obcisły top na ramiączkach w tym samym kolorze, bordowe szpilki plus czarne kabaretki. Słowem - zawodowa prostytutka.
Najgorsze w tym wszystkim było jednak co innego.
Mianowicie - bielizna.
Czerwona, jak reszta mojego stroju. Koronkowa, z kokardką, i co "najlepsze" - odsłaniająca zdecydowanie za dużo ciała. Jak powiedział Itachi - "Na wszelki wypadek".
Taa.
Ciekawi mnie, na jaki.
- Wieczorem przyjdzie po ciebie Itachi, idziecie razem na misję. Potem wracasz do pokoju i nie wychodzisz. Jasne?!
- Nie! - Wrzasnęłam, kopiąc drzwi.
Odpowiedziała mi cisza. Pewnie sobie poszedł, skurwisyn, pomyślałam.
Jeszcze parę razy walnęłam w drzwi, jednak jakoś bez przekonania. Po chwili dałam sobie spokój i usiadłam pod ścianą.
To będzie długi dzień.
- Nanako?
Zamrugałam oczami. Przysnęłam? Pewnie tak.
- Dei? - Zapytałam, kucając przy drzwiach.
- Taa.
- Wypuść mnie stąd! - Pisnęłam płaczliwie.
- Obawiam się, że to raczej niemożliwe. Lider ma jedyny klucz, a na drzwi założył barierę.
- Nienawidzę go. - Mruknęłam, rozwalając się na podłodze i opierając nogi na drzwiach.
- Dobra, będę szedł. Itachi zaraz tu będzie.
- Mhm. - Westchnęłam.
Po półgodzinie usłyszałam pukanie do drzwi.
- Nie wpuszczę, nie mam klucza. - Warknęłam. W tej samej chwili drzwi otworzyły się, a ja, z racji, że praktycznie robiłam świecę przy drzwiach, zrobiłam fikołka do tyłu.
- Co ty sobie ...!
- Wstawaj. - Przerwał mi Itachi, wchodząc do mojego pokoju.
- A.. - Nie dokończyłam. Prychnęłam i posłusznie wstałam.
- Itachi?
- ...
- Itachi?
- ... Co?
- Ile jeszcze?
- Trochę.
- ... Rozmowny jesteś.
Po kilku godzinach dotarliśmy do jakiejś wioski na zadupiu.
- I... Na czym polega ta nasza misja? - Zapytałam.
- Mamy zabrać stąd jakiś zwój. Nic specjalnego.
- I tylko po to mnie ze sobą ciągnąłeś? - Warknęłam. - Sam mogłeś wykonać tę misję!
Nie odpowiedział.
Doszliśmy do jakiegoś małego hoteliku. Podeszliśmy do blatu recepcjonistki.
- Jak to, do jasnej cholery?! - Wydarłam się. - Tylko jeden dwuosobowy pokój?!
- Przepraszam panią, innego nie mamy... - Próbowała tłumaczyć kobieta. Nagle poczułam irracjonalną chęć do zabicia kogoś. Nie, nie tylko. Chciałam słyszeć, jak ofiara miota się, krzyczy, błaga o litość.
Potrząsnęłam głową i odgoniłam te myśli. Nie chciałam, aby powtórzyło się to, co zrobiłam z Kageromaru i jego rodziną.
W końcu, nie mając wyboru, wzięłam ten pokój. Taki, jak się spodziewałam. Beżowe ściany, łazienka, łóżko. Dlaczego podwójne - Nie wiem. Nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć...
Nadszedł wieczór. Itachi odłożył książkę i wstał.
- Zwój należy do dość bogatego człowieka, Kisuke Ichijou. Ja nie mam szans, żeby się do niego zbliżyć, ochrona bez przerwy go pilnuje.
- Do czego zmierzasz? - Zapytałam, mrużąc oczy.
- Podobno Ichijou lubi kobiety. Ładne kobiety. - Powiedział.
Kiedy przeanalizowałam to, co mi powiedział, szczęka zjechała mi w dół.
- Żartujesz.
Pokręcił głową.
- Do kurwy nędzy, mam robić z siebie dziwkę?! - Wydarłam się, rzucając w Itachiego pierwszą lepszą rzeczą, jaka wpadła mi w rękę. Oczywiście bez problemów się uchylił.
- Z Deidarą jakoś nie miałaś oporów. - Odparł zaskakująco lodowatym tonem.
Zacisnęłam zęby. Moja chęć mordu znowu się odezwała, tym razem ze zdwojoną siłą.
- Co mam z nim zrobić? - Zapytałam przez zęby.
Uśmiechnął się z zadowoleniem. Gdybym się nie powstrzymała, jego zwłoki już dawno leżały by za oknem.
- Zwój nosi przy sobie. Dowiedz się, gdzie go trzyma, potem - zabij. Tyle.
Tyle.
Dla niego to tylko tyle, a dla mnie... Zacisnęłam zęby, przygryzając wargę.
Przed chwilą zamknęłam się w łazience, przygotowując się do "misji". Strój był kolejną niedogodnością. Kusa, czerwona mini, obcisły top na ramiączkach w tym samym kolorze, bordowe szpilki plus czarne kabaretki. Słowem - zawodowa prostytutka.
Najgorsze w tym wszystkim było jednak co innego.
Mianowicie - bielizna.
Czerwona, jak reszta mojego stroju. Koronkowa, z kokardką, i co "najlepsze" - odsłaniająca zdecydowanie za dużo ciała. Jak powiedział Itachi - "Na wszelki wypadek".
Taa.
Ciekawi mnie, na jaki.
11. Grzech czwarty - Chciwość.
Na początek:
Informowanie o newsach w komentarzach niesamowicie mnie męczy. Od teraz informuję wyłącznie na GG. Numer proszę zostawić w komentarzu.
Moje GG: 12452072
***
Ziewnęłam szeroko i przeciągnęłam się. Zamrugałam i zerknęłam na zegarek.
- Rany, wieczór już? - Zdziwiłam się. Przyszłam tu rano przecież. Nie wierzę, że aż tyle spałam.
Obróciłam się na drugi bok i wtuliłam w Deidarę. Spojrzałam na niego. Słodko wygląda, kiedy śpi.
Po półgodzinie zwlokłam się z łóżka i podniosłam ubrania z podłogi. Nie będę wspominać o okolicznościach, w których zostałam ich pozbawiona...
Ponownie ziewnęłam i udałam się do łazienki.
Rany, jak jedna noc może ludzi do siebie zbliżyć...
Po ogarnięciu się i ubraniu, wróciłam do pokoju. Przystanęłam przy łóżku i nachyliłam się nad Deiem.
- Jakby go tu obudzić... - Zachichotałam. Weszłam na łóżko i klęknęłam obok niego. Nachyliłam się nad jego głową i szepnęłam:
- Wstawaj, trzeba dzieci nakarmić...
- Że co?! - Zerwał się z pościeli i spojrzał na mnie, nic nie rozumiejąc. Na widok jego zdezorientowanej miny parsknęłam śmiechem. Pokręcił głową i jednym ruchem zepchnął mnie z łóżka.
- Ała, a to za co? - Jęknęłam, masując tylną część ciała.
- Obudziłaś mnie. - Westchnął, po czym zaśmiał się krótko. Podniósł z podłogi koszulkę z zamiarem włożenia jej na siebie.
- Czekaj. - Złapałam go za rękę.
- Co jest?
Wpatrzyłam się w niego jak w obrazek.
- Bez koszulki jest lepiej. Chcę cię tak codziennie widzieć.
- Ech, ty. - Zarzucił na siebie ubrania, po czym popchnął mnie w stronę wyjścia.
- Módl się, żeby lider cię tu nie przyłapał.
- Będę. - Wywróciłam oczami, po czym udałam się do swojego pokoju. Przed oczami wciąż miałam wydarzenia ostatniej nocy...
Nanako, do mnie!
O mało co się nie przewróciłam.
O Jezu.
Lider.
Wie.
O kurwa.
O cholera.
Rusz się!
Chcąc nie chcąc, musiałam iść. Z miną, jakbym szła na ścięcie, powlokłam się pod gabinet lidera, przypominając sobie zasady bezpieczeństwa i samoobrony.
Weszłam, uchylając się przed nadlatującym otwieraczem do puszek. Skąd on się tam wziął - nie wnikam.
- Siadaj. - Warknął. Spełniłam polecenie.
- A teraz powiedz, czy masz coś na swoje usprawiedliwienie.
- To Sędzia Anna Maria Wesołowska, że takie pytania zadajesz? - Palnęłam. Nagle zdałam sobie sprawę, czym to grozi.
Lider zamknął usta i zacisnął zęby.
Wjechałam głębiej w krzesło i złapałam się oparcia.
Pain odetchnął kilka razy, po czym spojrzał na mnie wściekły.
- Masz szlaban.
- Że co? - Zgłupiałam. - Taki na wyjścia?
- Na wyjścia z pokoju. Posiłki będzie ci przynosiła Konan.
- Aaa... Na ile?
- Na rok.
Oplułam się.
- Że co?! - Wydarłam się na niego, rzucając w międzyczasie przekleństwami.
- To nie wszystko. - Dodał.
Wryło mnie.
- Co jeszcze? - Jęknęłam, bliska płaczu.
- Masz misję z Itachim.
Informowanie o newsach w komentarzach niesamowicie mnie męczy. Od teraz informuję wyłącznie na GG. Numer proszę zostawić w komentarzu.
Moje GG: 12452072
***
Ziewnęłam szeroko i przeciągnęłam się. Zamrugałam i zerknęłam na zegarek.
- Rany, wieczór już? - Zdziwiłam się. Przyszłam tu rano przecież. Nie wierzę, że aż tyle spałam.
Obróciłam się na drugi bok i wtuliłam w Deidarę. Spojrzałam na niego. Słodko wygląda, kiedy śpi.
Po półgodzinie zwlokłam się z łóżka i podniosłam ubrania z podłogi. Nie będę wspominać o okolicznościach, w których zostałam ich pozbawiona...
Ponownie ziewnęłam i udałam się do łazienki.
Rany, jak jedna noc może ludzi do siebie zbliżyć...
Po ogarnięciu się i ubraniu, wróciłam do pokoju. Przystanęłam przy łóżku i nachyliłam się nad Deiem.
- Jakby go tu obudzić... - Zachichotałam. Weszłam na łóżko i klęknęłam obok niego. Nachyliłam się nad jego głową i szepnęłam:
- Wstawaj, trzeba dzieci nakarmić...
- Że co?! - Zerwał się z pościeli i spojrzał na mnie, nic nie rozumiejąc. Na widok jego zdezorientowanej miny parsknęłam śmiechem. Pokręcił głową i jednym ruchem zepchnął mnie z łóżka.
- Ała, a to za co? - Jęknęłam, masując tylną część ciała.
- Obudziłaś mnie. - Westchnął, po czym zaśmiał się krótko. Podniósł z podłogi koszulkę z zamiarem włożenia jej na siebie.
- Czekaj. - Złapałam go za rękę.
- Co jest?
Wpatrzyłam się w niego jak w obrazek.
- Bez koszulki jest lepiej. Chcę cię tak codziennie widzieć.
- Ech, ty. - Zarzucił na siebie ubrania, po czym popchnął mnie w stronę wyjścia.
- Módl się, żeby lider cię tu nie przyłapał.
- Będę. - Wywróciłam oczami, po czym udałam się do swojego pokoju. Przed oczami wciąż miałam wydarzenia ostatniej nocy...
Nanako, do mnie!
O mało co się nie przewróciłam.
O Jezu.
Lider.
Wie.
O kurwa.
O cholera.
Rusz się!
Chcąc nie chcąc, musiałam iść. Z miną, jakbym szła na ścięcie, powlokłam się pod gabinet lidera, przypominając sobie zasady bezpieczeństwa i samoobrony.
Weszłam, uchylając się przed nadlatującym otwieraczem do puszek. Skąd on się tam wziął - nie wnikam.
- Siadaj. - Warknął. Spełniłam polecenie.
- A teraz powiedz, czy masz coś na swoje usprawiedliwienie.
- To Sędzia Anna Maria Wesołowska, że takie pytania zadajesz? - Palnęłam. Nagle zdałam sobie sprawę, czym to grozi.
Lider zamknął usta i zacisnął zęby.
Wjechałam głębiej w krzesło i złapałam się oparcia.
Pain odetchnął kilka razy, po czym spojrzał na mnie wściekły.
- Masz szlaban.
- Że co? - Zgłupiałam. - Taki na wyjścia?
- Na wyjścia z pokoju. Posiłki będzie ci przynosiła Konan.
- Aaa... Na ile?
- Na rok.
Oplułam się.
- Że co?! - Wydarłam się na niego, rzucając w międzyczasie przekleństwami.
- To nie wszystko. - Dodał.
Wryło mnie.
- Co jeszcze? - Jęknęłam, bliska płaczu.
- Masz misję z Itachim.
10. Grzech trzeci - Nieczystość.
Wściekła rzuciłam poduszką o podłogę. Z nimi są same problemy, pomyślałam.
Od mojej rozmowy z Itachim minęło pięć dni. W tym czasie jego stosunki z Deidarą mocno się pogorszyły, a że dużo czasu spędzałam w ich towarzystwie, nie wpływało to na mnie dobrze.
Byłam pewna, ze podobałam się Deidarze, ale zupełnie nie rozumiałam zazdrości Itachiego. Nie miałam pojęcia, czego on ode mnie chciał.
- Chrzanić to. - Warknęłam, rzucając szczoteczką do zębów w lustro. Spojrzałam na swoje odbicie i skrzywiłam się. Dzisiaj nic mi nie pasowało. Chwyciłam grzebień i zaczęłam rozczesywać włosy.
- Nanako, zebranie! - Dobiegło do mnie z korytarza. Jezu, już wcześniej się nie dało?
- Zaraz przyjdę, do cholery! - Wydarłam się, po czym spięłam włosy i pobiegłam do salonu. Wszyscy już byli.
- Dłużej się nie dało? - Zapytał Pain.
- Wcześniej się nie dało?! - Warknęłam zgryźliwie, szukając wolnego miejsca. Na próżno.
W końcu, za zgodą Deidary, usiadłam mu na kolanach. Itachi spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, ale ja nie zwróciłam na niego uwagi.
W czasie, gdy Pain ciągnął swój monolog (A był on baaardzo długi...), położyłam Deidarze głowę na ramieniu. Tylko dlaczego ja to właściwie zrobiłam? Zerknęłam na siedzącego naprzeciwko Itasia. Wyglądał, jakby chciał mnie zepchnąć. No cóż, lajf is brutal, full of zasadzkas, and kopas w dupas.
- ... więc możecie iść. - Skończył, nareszcie.
Wstałam i zeszłam z kanapy z zamiarem wyjścia z salonu. Widać jednak nie było mi to dane, ponieważ Tobi z radosnym okrzykiem wepchnął mnie do środka.
- Nanako-senpai! - Wydarł się maskmen, skacząc po całym pokoju.
- Powtarzasz to codziennie od dwóch tygodni. - Westchnęłam, lecz musiałam przyznać - Tobi poprawił mi humor. Zawsze poprawiał.
Uśmiechnęłam się.
- Łał, ona się uśmiecha! - Zaśmiał się Kisame. Wywróciłam oczami. Czasami naprawdę mnie dobijał.
- Idziesz? - Usłyszałam. Nagle zdałam sobie sprawę, że stoję w przejściu. Deidara uśmiechnął się z rozbawieniem, po czym objął mnie ramieniem i pociągnął za sobą. Weszliśmy do jego pokoju i usiedliśmy na łóżku. Rozejrzałam się. To dziwne, ale jeszcze ani razu nie byłam w jego pokoju. Panował tu porządek, co mnie lekko zdziwiło. Porównując do innych pokoi... Pokręciłam głową.
Deidara obrócił się do mnie.
- Chciałem cię zapytać o Itachiego.
Zakrztusiłam się własną śliną. (Taa, wiem, dziwne.)
- Hm, ja też go nie rozumiem. - Odparłam, stosując swoje sławne poker face.
Pokiwał głową.
- Podoba ci się?
Zaskoczona nagłym pytaniem, zaczęłam kaszleć. Deidara walnął mnie w plecy.
- Czy Itachi mi się podoba?! - Wykrztusiłam, prostując się.
- Dokładnie.
- A na co liczysz?
Spojrzał na mnie jak na wariatkę. Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.
- Głupie pytanie, głupia odpowiedź. - Parsknęłam, pokazując mu język. - Nie, nie podoba mi się.
Również się za śmiał, po czym popchnął mnie na łóżko. Zarumieniłam się gwałtownie.
- Mogę już sobie iść? - Zachichotałam.
- Nie, zostajesz tutaj. - Odparł z łobuzerskim uśmiechem. Chwilę później poczułam jego wargi na moich ustach.
Odruchowo oddałam pocałunek. Zszedł z pocałunkami na moją szyję, później na dekolt. Wsunął delikatnie rękę pod moją bluzkę, przesuwając nią po moim brzuchu.
- Deidara... - Mruknęłam. - Ja tu chyba jednak zostanę.
***
No i gooł.
Odciągałam to, jak długo się dało... No i jest. xD
Z dedykiem dla Kushiny - chan.
Od mojej rozmowy z Itachim minęło pięć dni. W tym czasie jego stosunki z Deidarą mocno się pogorszyły, a że dużo czasu spędzałam w ich towarzystwie, nie wpływało to na mnie dobrze.
Byłam pewna, ze podobałam się Deidarze, ale zupełnie nie rozumiałam zazdrości Itachiego. Nie miałam pojęcia, czego on ode mnie chciał.
- Chrzanić to. - Warknęłam, rzucając szczoteczką do zębów w lustro. Spojrzałam na swoje odbicie i skrzywiłam się. Dzisiaj nic mi nie pasowało. Chwyciłam grzebień i zaczęłam rozczesywać włosy.
- Nanako, zebranie! - Dobiegło do mnie z korytarza. Jezu, już wcześniej się nie dało?
- Zaraz przyjdę, do cholery! - Wydarłam się, po czym spięłam włosy i pobiegłam do salonu. Wszyscy już byli.
- Dłużej się nie dało? - Zapytał Pain.
- Wcześniej się nie dało?! - Warknęłam zgryźliwie, szukając wolnego miejsca. Na próżno.
W końcu, za zgodą Deidary, usiadłam mu na kolanach. Itachi spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, ale ja nie zwróciłam na niego uwagi.
W czasie, gdy Pain ciągnął swój monolog (A był on baaardzo długi...), położyłam Deidarze głowę na ramieniu. Tylko dlaczego ja to właściwie zrobiłam? Zerknęłam na siedzącego naprzeciwko Itasia. Wyglądał, jakby chciał mnie zepchnąć. No cóż, lajf is brutal, full of zasadzkas, and kopas w dupas.
- ... więc możecie iść. - Skończył, nareszcie.
Wstałam i zeszłam z kanapy z zamiarem wyjścia z salonu. Widać jednak nie było mi to dane, ponieważ Tobi z radosnym okrzykiem wepchnął mnie do środka.
- Nanako-senpai! - Wydarł się maskmen, skacząc po całym pokoju.
- Powtarzasz to codziennie od dwóch tygodni. - Westchnęłam, lecz musiałam przyznać - Tobi poprawił mi humor. Zawsze poprawiał.
Uśmiechnęłam się.
- Łał, ona się uśmiecha! - Zaśmiał się Kisame. Wywróciłam oczami. Czasami naprawdę mnie dobijał.
- Idziesz? - Usłyszałam. Nagle zdałam sobie sprawę, że stoję w przejściu. Deidara uśmiechnął się z rozbawieniem, po czym objął mnie ramieniem i pociągnął za sobą. Weszliśmy do jego pokoju i usiedliśmy na łóżku. Rozejrzałam się. To dziwne, ale jeszcze ani razu nie byłam w jego pokoju. Panował tu porządek, co mnie lekko zdziwiło. Porównując do innych pokoi... Pokręciłam głową.
Deidara obrócił się do mnie.
- Chciałem cię zapytać o Itachiego.
Zakrztusiłam się własną śliną. (Taa, wiem, dziwne.)
- Hm, ja też go nie rozumiem. - Odparłam, stosując swoje sławne poker face.
Pokiwał głową.
- Podoba ci się?
Zaskoczona nagłym pytaniem, zaczęłam kaszleć. Deidara walnął mnie w plecy.
- Czy Itachi mi się podoba?! - Wykrztusiłam, prostując się.
- Dokładnie.
- A na co liczysz?
Spojrzał na mnie jak na wariatkę. Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.
- Głupie pytanie, głupia odpowiedź. - Parsknęłam, pokazując mu język. - Nie, nie podoba mi się.
Również się za śmiał, po czym popchnął mnie na łóżko. Zarumieniłam się gwałtownie.
- Mogę już sobie iść? - Zachichotałam.
- Nie, zostajesz tutaj. - Odparł z łobuzerskim uśmiechem. Chwilę później poczułam jego wargi na moich ustach.
Odruchowo oddałam pocałunek. Zszedł z pocałunkami na moją szyję, później na dekolt. Wsunął delikatnie rękę pod moją bluzkę, przesuwając nią po moim brzuchu.
- Deidara... - Mruknęłam. - Ja tu chyba jednak zostanę.
***
No i gooł.
Odciągałam to, jak długo się dało... No i jest. xD
Z dedykiem dla Kushiny - chan.
9. Grzech drugi - Zazdrość.
Wytwory mojej nudy - czyli Silent Hill RPG. xD
***
Otworzyłam oczy i ziewnęłam szeroko. Rozejrzałam się. O dziwo, byłam w swoim pokoju.
- Obudziłaś się już?
Odwróciłam się, niemal spadając z łóżka.
- Jezu Chryste, Deidara! Nie strasz. - Zawołałam, rzucając w niego poduszką. Niestety, uchylił się.
- Ale z ciebie tchórz. - Pokazał mi język.
- O nie, tak do mnie nie będziesz mówił. - Powiedziałam złowieszczo, chwytając poduszkę.
- Chcesz wojny? - Zaśmiał się, podchodząc do mnie.
- A żebyś wiedział! - Wrzasnęłam, popychając go i uderzając poduszką.
Zabawa trwała chyba pół godziny. W końcu, wykończeni, oparliśmy się o ściany.
- Rany, dobry jesteś. - Wydyszałam, poprawiając włosy.
Zaśmiał się tylko. Po chwili podszedł do mnie i poczochrał mnie po głowie.
- No nie! - Zachichotałam i walnęłam go poduszką. Ta rozdarła mu się na głowie, pokrywając go całego pierzem.
- Ty mała...! - Warknął ze śmiechem, po czym popchnął mnie na łóżko i usiadł na mnie okrakiem.
- I co teraz zrobisz? - Zapytał, przytrzymując moje ręce.
- Hm... Nic? - Odparłam, wierzgając nogami. - Wiem, co zrobię!
- Co? - Zapytał podejrzliwie.
Zmrużyłam oczy.
- ZBOCZENIEC! - wydarłam się na cała siedzibę. Deidara zszedł ze mnie i cofnął się.
- Ożesz ty...
- Tobi uratuje Nanako-senpai! - Wrzasnął maskmen, wpadając do pokoju. W ostatniej chwili cofnęłam się, ratując się przed stratowaniem przez "dobrego chłopca".
- Tobiasz, wypad. - Mruknął Dei, wypychając go za drzwi.
Westchnęłam, opadając na łóżko.
- Czego się go czepiasz, uratował mnie. - Powiedziałam, mrugając do niego.
Wywrócił oczami.
- Ale teraz go tu nie ma... - Mruknął, uśmiechając się łobuzersko.
Popatrzyłam na niego z przerażeniem.
- Deidara, ty nie... - Chłopak podbiegł do mnie i zaczął mnie łaskotać.
- Kurna, Dei, przeeestań! - Wrzasnęłam, krztusząc się ze śmiechu.
Trwało by to dobre dziesięć minut, gdyby do pokoju nie wszedł Itachi.
- Nanako, Lider cię wzywa. - Mruknął, patrząc na mnie z ... Niechęcią? Hmm, gdybym go nie znała, pomyślałabym, że jest zazdrosny.
- Idę, idę. Deidara, wracaj do siebie.
Chłopka skinął głową, po czym wyszedł z pokoju.
Już miałam pójść w jego ślady, gdy nagle Itachi mnie zatrzymał.
- Co robiłaś z Deidarą?
Powstrzymując się od kopnięcia go, odwróciłam się.
- Nic, co powinno cię obchodzić. - Oznajmiłam zimno.
- A jednak mnie obchodzi.
Zmrużyłam oczy.
- Lider mnie nie wzywał.
Chłopak skinął głową.
- Chodziło ci tylko o to, żeby wyrzucić stąd Deia. - Ciągnęłam.
- Być może.
Zacisnęłam zęby.
- Słuchaj, nikt, powtarzam, nikt nie będzie mnie tak traktował! - Warknęłam na niego, potrząsając głową.
- A niby jak mam cię traktować? - Zapytał nagle. - Jesteś tu nowa, znasz nas ledwie od tygodnia, a już sądzisz, że wszystko ci wolno?
Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Czy ty jesteś zazdrosny? - Wypaliłam.
Nie odpowiedział. Po chwili odwrócił się na pięcie i odszedł.
Otworzyłam zdumiona usta.
Miałam rację?
***
Czarnowłosy chłopak, idący korytarzem, przystanął i wszedł do jednego z wielu pokoi. Usiadł na łóżku i westchnął. Czy naprawdę był o nią zazdrosny?
Nie, to nie to. Nic go nie ciągnęło do tej drobnej dziewczyny o czarnych włosach z fioletowym poblaskiem.
Martwił się o nią, to wszystko. Ona jako jedna traktowała go na luzie. Nie z przesadnym szacunkiem, ani jak mordercę.
Westchnął cicho.
Nic nie trzymało się kupy.
***
Otworzyłam oczy i ziewnęłam szeroko. Rozejrzałam się. O dziwo, byłam w swoim pokoju.
- Obudziłaś się już?
Odwróciłam się, niemal spadając z łóżka.
- Jezu Chryste, Deidara! Nie strasz. - Zawołałam, rzucając w niego poduszką. Niestety, uchylił się.
- Ale z ciebie tchórz. - Pokazał mi język.
- O nie, tak do mnie nie będziesz mówił. - Powiedziałam złowieszczo, chwytając poduszkę.
- Chcesz wojny? - Zaśmiał się, podchodząc do mnie.
- A żebyś wiedział! - Wrzasnęłam, popychając go i uderzając poduszką.
Zabawa trwała chyba pół godziny. W końcu, wykończeni, oparliśmy się o ściany.
- Rany, dobry jesteś. - Wydyszałam, poprawiając włosy.
Zaśmiał się tylko. Po chwili podszedł do mnie i poczochrał mnie po głowie.
- No nie! - Zachichotałam i walnęłam go poduszką. Ta rozdarła mu się na głowie, pokrywając go całego pierzem.
- Ty mała...! - Warknął ze śmiechem, po czym popchnął mnie na łóżko i usiadł na mnie okrakiem.
- I co teraz zrobisz? - Zapytał, przytrzymując moje ręce.
- Hm... Nic? - Odparłam, wierzgając nogami. - Wiem, co zrobię!
- Co? - Zapytał podejrzliwie.
Zmrużyłam oczy.
- ZBOCZENIEC! - wydarłam się na cała siedzibę. Deidara zszedł ze mnie i cofnął się.
- Ożesz ty...
- Tobi uratuje Nanako-senpai! - Wrzasnął maskmen, wpadając do pokoju. W ostatniej chwili cofnęłam się, ratując się przed stratowaniem przez "dobrego chłopca".
- Tobiasz, wypad. - Mruknął Dei, wypychając go za drzwi.
Westchnęłam, opadając na łóżko.
- Czego się go czepiasz, uratował mnie. - Powiedziałam, mrugając do niego.
Wywrócił oczami.
- Ale teraz go tu nie ma... - Mruknął, uśmiechając się łobuzersko.
Popatrzyłam na niego z przerażeniem.
- Deidara, ty nie... - Chłopak podbiegł do mnie i zaczął mnie łaskotać.
- Kurna, Dei, przeeestań! - Wrzasnęłam, krztusząc się ze śmiechu.
Trwało by to dobre dziesięć minut, gdyby do pokoju nie wszedł Itachi.
- Nanako, Lider cię wzywa. - Mruknął, patrząc na mnie z ... Niechęcią? Hmm, gdybym go nie znała, pomyślałabym, że jest zazdrosny.
- Idę, idę. Deidara, wracaj do siebie.
Chłopka skinął głową, po czym wyszedł z pokoju.
Już miałam pójść w jego ślady, gdy nagle Itachi mnie zatrzymał.
- Co robiłaś z Deidarą?
Powstrzymując się od kopnięcia go, odwróciłam się.
- Nic, co powinno cię obchodzić. - Oznajmiłam zimno.
- A jednak mnie obchodzi.
Zmrużyłam oczy.
- Lider mnie nie wzywał.
Chłopak skinął głową.
- Chodziło ci tylko o to, żeby wyrzucić stąd Deia. - Ciągnęłam.
- Być może.
Zacisnęłam zęby.
- Słuchaj, nikt, powtarzam, nikt nie będzie mnie tak traktował! - Warknęłam na niego, potrząsając głową.
- A niby jak mam cię traktować? - Zapytał nagle. - Jesteś tu nowa, znasz nas ledwie od tygodnia, a już sądzisz, że wszystko ci wolno?
Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Czy ty jesteś zazdrosny? - Wypaliłam.
Nie odpowiedział. Po chwili odwrócił się na pięcie i odszedł.
Otworzyłam zdumiona usta.
Miałam rację?
***
Czarnowłosy chłopak, idący korytarzem, przystanął i wszedł do jednego z wielu pokoi. Usiadł na łóżku i westchnął. Czy naprawdę był o nią zazdrosny?
Nie, to nie to. Nic go nie ciągnęło do tej drobnej dziewczyny o czarnych włosach z fioletowym poblaskiem.
Martwił się o nią, to wszystko. Ona jako jedna traktowała go na luzie. Nie z przesadnym szacunkiem, ani jak mordercę.
Westchnął cicho.
Nic nie trzymało się kupy.
8. Grzech pierwszy - Pycha.
- Kage? Kage, co się stało?! - Krzyknęła kobieta, zapewne Mariya, wchodząc po schodach. Zachichotałam, po czym kopnęłam głowę mężczyzny gdzieś w kąt.
- Kage, co się... - zaczęła Mariya, zaglądając do środka. Widząc ciało męża, gwałtownie cofnęła się.
- Dlaczego? - wydusiła z płaczem. Podeszłam do niej i przystawiłam tasak do gardła.
- Bądź cicho, to może cię nie zabiję. - Syknęłam. Kobieta pokiwała głową.
Powoli odsunęłam broń jej szyi. Odetchnęła, po czym zerknęła na drzwi. Na mojej twarzy pojawił się dziki uśmiech.
Głowa kobiety potoczyła sie po podłodze.
- Nabrałam cię. - Zaśmiałam się, po czym zeszłam na dół.
Jeden z dzieciaków, chłopiec, siedział przed telewizorem. Na mój widok upuścił pilota.
Przyjrzałam mu się. Na oko miał mniej więcej dwanaście lat. Blond włosy, złotawe oczy.
Podeszłam do niego i kucnęłam przy kanapie.
- Jak się nazywasz? - zapytałam, podnosząc broń na wysokość jego oczu.
- Saichii. - Wydusił. Z jego oczu popłynęły łzy.
- Masz rodzeństwo?
Nie odpowiedział.
- Mów. - Warknęłam, przysuwjąc do niego tasak.
- T-tak, młodszą siostrę. - Powiedział. Jego oczy wpatrywały sie we mnie z przerażeniem.
Skinęłam głową.
- Zawołaj ją.
Jego źrenice rozszerzyły się.
- Proszę, nie zabijaj jej! - Krzyknął, upadając na kolana.
- Zawołaj ją!
Tym razem posłuchał.
- Rima! - Zawołał płaczliwie.
- Nii-san? - Pisnęła dziewczynka, wbiegając do pokoju. Na mój widok zatrzymała sie gwałtownie.
Zesztywniałam.
To było to samo dziecko, które przyszło do mnie w Halloween.
Odsunęłam tasak od twarzy jej brata i cofnęłam się dwa kroki w tył.
Mała podbiegła do chłopca, po czym wtuliła się w niego.
***
Niezauważenie wydostałam się z wioski.
Chłód nocy przenikał moje ciało. Potarłam ramiona dłońmi, po czym uwolniłam jutsu i przybrałam swoją normalną postać.
Dopiero teraz zaczęłam odczuwać skutki mojej "zabawy".
Zachwiałam się i upadłam na ziemię. Na szczęście, byłam dość daleko od wioski. Nikt nie powinien mnie tu znaleźć.
Oparłam sie o drzewo. Było mi przerażająco zimno, w dodatku zaczęło padać. Pokonując przejmującą ochotę do wybuchnięcia płaczem, wstałam i pobiegłam przed siebie.
Idąc do siedziby, czułam coraz większe zniechęcenie.
Znowu straciłam nad sobą kontrolę, co wiązało się z dużą utratą chakry i niewiarygodnym zmęczeniem.
Obraz przed oczami zamazywał mi się.
Poczułam ziemię pod kolanami, potem pod policzkiem.
W tej samej chwili straciłam przytomność.
***
Obudziło mnie lekkie kołysanie. Zamrugałam gwałtownie i potrząsnęłam głową. Wszystko mnie bolało jak cholera. Zresztą, to było do przywidzenia.
- Obudziłaś się? - Usłyszałam nagle. Podniosłam głowę i spojrzałam na mojego "wybawcę".
- Itachi? - Zapytałam zdziwiona.
- Nie, królewna Śnieżka. - Mruknął, sadzając mnie na ziemi.
Na chwilę zamilkłam, szukając sensu jego słów. Nagle mnie olśniło.
- Buhahhahahahaha! - wybuchnęłam śmiechem, kiwając sie w przód i w tył. Itachi popatrzył na mnie jak na wariatkę.
- Masz chorobę sierocą? - Zapytał, wywołując u mnie nowy wybuch śmiechu.
Poczekał, aż się uspokoiłam i wziął mnie na ręce.
- Puść mnie! - Wyrwałam się, po czym poleciałam na ziemię. Chłopak złapał mnie kilka centymetrów od ziemi.
- Już cię widzę, jak sama idziesz. - Westchnął, po czym posadził mnie sobie na plecach.
Złapałam go za ramiona i oparłam mu brodę o ramię. Zdziwił się lekko, ale po chwili opanował się i ruszył w drogę powrotną do siedziby.
***
Jezuu.
Tylko ja uważam, że wyszło mi to beznadziejnie?
- Kage, co się... - zaczęła Mariya, zaglądając do środka. Widząc ciało męża, gwałtownie cofnęła się.
- Dlaczego? - wydusiła z płaczem. Podeszłam do niej i przystawiłam tasak do gardła.
- Bądź cicho, to może cię nie zabiję. - Syknęłam. Kobieta pokiwała głową.
Powoli odsunęłam broń jej szyi. Odetchnęła, po czym zerknęła na drzwi. Na mojej twarzy pojawił się dziki uśmiech.
Głowa kobiety potoczyła sie po podłodze.
- Nabrałam cię. - Zaśmiałam się, po czym zeszłam na dół.
Jeden z dzieciaków, chłopiec, siedział przed telewizorem. Na mój widok upuścił pilota.
Przyjrzałam mu się. Na oko miał mniej więcej dwanaście lat. Blond włosy, złotawe oczy.
Podeszłam do niego i kucnęłam przy kanapie.
- Jak się nazywasz? - zapytałam, podnosząc broń na wysokość jego oczu.
- Saichii. - Wydusił. Z jego oczu popłynęły łzy.
- Masz rodzeństwo?
Nie odpowiedział.
- Mów. - Warknęłam, przysuwjąc do niego tasak.
- T-tak, młodszą siostrę. - Powiedział. Jego oczy wpatrywały sie we mnie z przerażeniem.
Skinęłam głową.
- Zawołaj ją.
Jego źrenice rozszerzyły się.
- Proszę, nie zabijaj jej! - Krzyknął, upadając na kolana.
- Zawołaj ją!
Tym razem posłuchał.
- Rima! - Zawołał płaczliwie.
- Nii-san? - Pisnęła dziewczynka, wbiegając do pokoju. Na mój widok zatrzymała sie gwałtownie.
Zesztywniałam.
To było to samo dziecko, które przyszło do mnie w Halloween.
Odsunęłam tasak od twarzy jej brata i cofnęłam się dwa kroki w tył.
Mała podbiegła do chłopca, po czym wtuliła się w niego.
***
Niezauważenie wydostałam się z wioski.
Chłód nocy przenikał moje ciało. Potarłam ramiona dłońmi, po czym uwolniłam jutsu i przybrałam swoją normalną postać.
Dopiero teraz zaczęłam odczuwać skutki mojej "zabawy".
Zachwiałam się i upadłam na ziemię. Na szczęście, byłam dość daleko od wioski. Nikt nie powinien mnie tu znaleźć.
Oparłam sie o drzewo. Było mi przerażająco zimno, w dodatku zaczęło padać. Pokonując przejmującą ochotę do wybuchnięcia płaczem, wstałam i pobiegłam przed siebie.
Idąc do siedziby, czułam coraz większe zniechęcenie.
Znowu straciłam nad sobą kontrolę, co wiązało się z dużą utratą chakry i niewiarygodnym zmęczeniem.
Obraz przed oczami zamazywał mi się.
Poczułam ziemię pod kolanami, potem pod policzkiem.
W tej samej chwili straciłam przytomność.
***
Obudziło mnie lekkie kołysanie. Zamrugałam gwałtownie i potrząsnęłam głową. Wszystko mnie bolało jak cholera. Zresztą, to było do przywidzenia.
- Obudziłaś się? - Usłyszałam nagle. Podniosłam głowę i spojrzałam na mojego "wybawcę".
- Itachi? - Zapytałam zdziwiona.
- Nie, królewna Śnieżka. - Mruknął, sadzając mnie na ziemi.
Na chwilę zamilkłam, szukając sensu jego słów. Nagle mnie olśniło.
- Buhahhahahahaha! - wybuchnęłam śmiechem, kiwając sie w przód i w tył. Itachi popatrzył na mnie jak na wariatkę.
- Masz chorobę sierocą? - Zapytał, wywołując u mnie nowy wybuch śmiechu.
Poczekał, aż się uspokoiłam i wziął mnie na ręce.
- Puść mnie! - Wyrwałam się, po czym poleciałam na ziemię. Chłopak złapał mnie kilka centymetrów od ziemi.
- Już cię widzę, jak sama idziesz. - Westchnął, po czym posadził mnie sobie na plecach.
Złapałam go za ramiona i oparłam mu brodę o ramię. Zdziwił się lekko, ale po chwili opanował się i ruszył w drogę powrotną do siedziby.
***
Jezuu.
Tylko ja uważam, że wyszło mi to beznadziejnie?
11.12.2009
7. Il peccat - grzech.
Do posłuchania.
***
- Pain, do cholery! - wydarłam się, wbiegając do gabinetu.
- Czego znowu?!
- Ja nie mogę iść do Konohy!
- Niby dlaczego?!
- Bo mnie tam znają!
- Trudno!
Zatkało mnie. Nie znalazłam odpowiedniej odzywki, więc tylko mruknęłam coś pod nosem i wróciłam do siebie.
Cholera.
Zabrałam jeszcze kaburkę z senbonami i trucizną.
Czasem się przydają.
Już miałam wychodzić, gdy nagle gwałtownie przystanęłam.
Rzuciłam się do biurka i wyciągnąłam kilka strzykawek z przeźroczystym płynem.
Gdy już byłam gotowa, wybiegłam z siedziby i skierowałam sie w stronę Konohy. Nie powinno być problemu, przeciez prawie nikt mnie tam nie widział.
Przypomniała mi się tamta mała dziewczynka. Uśmiechnęłam sie ponuro. Gdyby tylko wiedziała...
Kilka godzin później byłam pod bramą Konoha. Wykonałam pieczęci i zmieniłam wygląd.
Całkiem nieźle, jak na mnie.
Zarzuciłam srebrnymi włosami i podbiegłam do bramy.
Poszło bez większych problemów. Nawet o dokumenty nie spytali. Kretyni.
Pobiegłam do mojego starego domku.
Klucz?
Kurde, zgubiłam.
Wzruszyłam ramionami i wskoczyłam na balkon.
Rozejrzałam się. Wszystko tak, jak zostawiłam.
Misję mogę wykonać choćby zaraz.
Ukryłam broń w ubraniu, po czm wyślizgnęłam sie przez okno. Skacząc po dachach, znalazłam budynkek, w którym - jeśli wierzyć Painowi - przebywał Kageromaru.
Wskoczyłam na belkę, znajdującą sie pod dachem, po czym zamyśliłam się. Rozróba, czy załatwiamy po cichu?
Sądząc po dźwiękach, dobiegajacych z środka domu, facet ma dwójkę dzieci i żonę.
Westchnęłam.
Dzieci nie mam zamiaru zabijać, nad kobietą się zastanowię. Moim celem jest facet.
Przerywając rozmyślania, wskoczyłam przez okienko na strych. Uśmiechnęłam się w duchu. Już wiedziałam, co zrobię.
Podeszłam do jednego ze stosów pudeł i uderzyłam w niego ręką. Przewracając się, wywałał dość głośny huk i tuman kurzu.
Dokładnie o to mi chodziło.
- Kochanie, sprawdź, co sie stało na strychu! - krzyknęła kobieta.
Na mojej twarzy pojawił się psychodeliczny uśmiech. Nie kontrolowałam mojej chęci mordu.
Może nawet wcale nie chciałam.
Wstawiłam się przy wejściu, tak, aby zasłonić się otwartymi drzwiami.
Usłyszałam kroki na schodach. Nareszcie, pomyślałam.
Drzwi skrzypnęły i otworzyły się. Pojawił sie w nich wysoki, dość przystojny mężczyzna. Świetnie.
Podwójna przyjemność z zabijania.
Mężczyana podrapał sie po głowie, widząc bałagan.
- Mariya, nie nakładaj mi kolacji, musze tu posprzątać! - Zawołał.
Oblizałam wargi. Sam wpędził się w pułapkę.
Gdy delikwent wszedł w głąb pomieszczenia, czubkiem buta popchnęłam drzwi, które zamkęły sie z głośnym skrzypieniem.
Odwrócil się do mnie.
- Ki... Kim ty jesteś? - zapytał. Chwilę później zobaczył mój płaszcz. Jego źrenice rozszerzyły sie w niemym przerażeniu.
- Twoją dobrą wróżką. - szepnęłam, zbliżając się do niego. Ten cofnął się do ściany.
- Zacznę krzyczeć! - Ostrzegł.
- Wtedy będę mieć dobry powód, aby ich wszystkich zabić, prawda? - powiedziałam, chichocząc. Mężczyzna upadł na kolana.
- Proszę... - Jęknął.
Wtedy wybuchnęłam opętańczym śmiechem. Nie mogłam już tego powstrzymać.
- Czy, do cholery, Konoha miała litość dla mojej matki?! - Wrzasnęłam i zamachnąłam się tasakiem.
Głowa mężczyzny potoczyła się po ziemi.
- Kage*? Kage, co się dzieje?! - Krzyknęła jego żona.
Zlizałam krew z ostrza.
Czeka nas noc pełna wrażeń.
***
*Kage - Skrót od Kageromaru
Odrobinę makabryczne?
No cóż, niedawno zaczęłam oglądać "Umineko no Naku Koro Ni", więc budzą się we mnie mordercze instynkty xD.
***
- Pain, do cholery! - wydarłam się, wbiegając do gabinetu.
- Czego znowu?!
- Ja nie mogę iść do Konohy!
- Niby dlaczego?!
- Bo mnie tam znają!
- Trudno!
Zatkało mnie. Nie znalazłam odpowiedniej odzywki, więc tylko mruknęłam coś pod nosem i wróciłam do siebie.
Cholera.
Zabrałam jeszcze kaburkę z senbonami i trucizną.
Czasem się przydają.
Już miałam wychodzić, gdy nagle gwałtownie przystanęłam.
Rzuciłam się do biurka i wyciągnąłam kilka strzykawek z przeźroczystym płynem.
Gdy już byłam gotowa, wybiegłam z siedziby i skierowałam sie w stronę Konohy. Nie powinno być problemu, przeciez prawie nikt mnie tam nie widział.
Przypomniała mi się tamta mała dziewczynka. Uśmiechnęłam sie ponuro. Gdyby tylko wiedziała...
Kilka godzin później byłam pod bramą Konoha. Wykonałam pieczęci i zmieniłam wygląd.
Całkiem nieźle, jak na mnie.
Zarzuciłam srebrnymi włosami i podbiegłam do bramy.
Poszło bez większych problemów. Nawet o dokumenty nie spytali. Kretyni.
Pobiegłam do mojego starego domku.
Klucz?
Kurde, zgubiłam.
Wzruszyłam ramionami i wskoczyłam na balkon.
Rozejrzałam się. Wszystko tak, jak zostawiłam.
Misję mogę wykonać choćby zaraz.
Ukryłam broń w ubraniu, po czm wyślizgnęłam sie przez okno. Skacząc po dachach, znalazłam budynkek, w którym - jeśli wierzyć Painowi - przebywał Kageromaru.
Wskoczyłam na belkę, znajdującą sie pod dachem, po czym zamyśliłam się. Rozróba, czy załatwiamy po cichu?
Sądząc po dźwiękach, dobiegajacych z środka domu, facet ma dwójkę dzieci i żonę.
Westchnęłam.
Dzieci nie mam zamiaru zabijać, nad kobietą się zastanowię. Moim celem jest facet.
Przerywając rozmyślania, wskoczyłam przez okienko na strych. Uśmiechnęłam się w duchu. Już wiedziałam, co zrobię.
Podeszłam do jednego ze stosów pudeł i uderzyłam w niego ręką. Przewracając się, wywałał dość głośny huk i tuman kurzu.
Dokładnie o to mi chodziło.
- Kochanie, sprawdź, co sie stało na strychu! - krzyknęła kobieta.
Na mojej twarzy pojawił się psychodeliczny uśmiech. Nie kontrolowałam mojej chęci mordu.
Może nawet wcale nie chciałam.
Wstawiłam się przy wejściu, tak, aby zasłonić się otwartymi drzwiami.
Usłyszałam kroki na schodach. Nareszcie, pomyślałam.
Drzwi skrzypnęły i otworzyły się. Pojawił sie w nich wysoki, dość przystojny mężczyzna. Świetnie.
Podwójna przyjemność z zabijania.
Mężczyana podrapał sie po głowie, widząc bałagan.
- Mariya, nie nakładaj mi kolacji, musze tu posprzątać! - Zawołał.
Oblizałam wargi. Sam wpędził się w pułapkę.
Gdy delikwent wszedł w głąb pomieszczenia, czubkiem buta popchnęłam drzwi, które zamkęły sie z głośnym skrzypieniem.
Odwrócil się do mnie.
- Ki... Kim ty jesteś? - zapytał. Chwilę później zobaczył mój płaszcz. Jego źrenice rozszerzyły sie w niemym przerażeniu.
- Twoją dobrą wróżką. - szepnęłam, zbliżając się do niego. Ten cofnął się do ściany.
- Zacznę krzyczeć! - Ostrzegł.
- Wtedy będę mieć dobry powód, aby ich wszystkich zabić, prawda? - powiedziałam, chichocząc. Mężczyzna upadł na kolana.
- Proszę... - Jęknął.
Wtedy wybuchnęłam opętańczym śmiechem. Nie mogłam już tego powstrzymać.
- Czy, do cholery, Konoha miała litość dla mojej matki?! - Wrzasnęłam i zamachnąłam się tasakiem.
Głowa mężczyzny potoczyła się po ziemi.
- Kage*? Kage, co się dzieje?! - Krzyknęła jego żona.
Zlizałam krew z ostrza.
Czeka nas noc pełna wrażeń.
***
*Kage - Skrót od Kageromaru
Odrobinę makabryczne?
No cóż, niedawno zaczęłam oglądać "Umineko no Naku Koro Ni", więc budzą się we mnie mordercze instynkty xD.
11.09.2009
6. Hunter and victim.
- Tobi is a good boy! - wrzasnął chłopak w pomarańczowej masce, wpadając na mnie i przewracając na kanapę.
- Złaź ze mnie, kretynie! - wrzasnęłam. Nie wiem dlaczego, ale na widok chłopaka wpadłam we wściekłość.
Przez całe swoje życie jechałam na instynkcie. Nauczyłam się mu ufać.
Teraz też.
Przyjrzałam się nowo przybyłemu. Na pozór nieszkodliwy. Jedna w jego pobliżu moje mięśnie automatycznie sie spinały. Podświadomie spodziewałam się ataku.
Młody zebrał się z podłogi i odwrócił w moją stronę.
- Tobi przeprasza! Tobi is a good boy! - zawołał radośnie.
Musiałam mieć niewiarygodnie głupią minę, bo w tej samej chwili Deidara wybuchnął niepochamowanym śmiechem.
Spojrzałam na niego ogłupiała.
Wyprostował sie, nadal chichocząc.
- CO to jest? - zapytałam, akcentując pierwszy wyraz.
- To jest Tobi. - pośpieszył z wyjaśnieniem Kisame. - Jest lekko rąbnięty, ale niegroźny. Może trochę wkurzający.
Rozluźniłam się. To głupie, przestraszyłam sie takiego dzieciaka.
Gdyby to był on, poznałabym go.
Nie ma się czym martwić.
***
Przebywałam w organizacji od tygodnia. Poznałam już wszystkich. Itachi okazał się całkiem sympatyczny, jednak nie rozmawiałam z nim za często. Najbardziej zaprzyjaźniłam się z Deidarą i Kisame, któremu dziką przyjemność sprawiało czochranie mnie po głowie.
Z resztą utrzymywałam w miarę pokojowe stosunki, jednak nadal starałam się unikać Hidana.
Jedynie Tobi stanowił dla mnie zagadkę.
***
- Nanako, do mnie! - Czemu ten gość tak wrzeszczy? Westchnęłam głęboko i odłożyłam książkę. Bardzo ciekawa, nawiasem mówiąc. O wampirach.
- Nanako! - wydarł się Pain.
Boże.
Pobiegłam do jego gabinetu i odruchowo sie schylilam. Na szczęście.
Poszedł jeden wazon.
- Coś się stało, Liderze? - zapytałam z uśmiechem.
Lider odchrząknął i wziął z biurka jakieś papiery.
- Masz misję sprawdzającą.
- Co? - zapytałam skołowana.
- Nie jesteś jeszcze pełnoprawnym członkiem organizacji. Teraz idziesz na misję, żeby sprawdzić, jak sobie poradzisz. Tu masz opis. - podał mi kartkę. - A teraz won!
Pośpiesznie wyszłam z gabinetu i skierowałam sie do pokoju.
Usiadłam przy biurku i przeleciałam wzrokiem kartkę. Mam złapać jakiegoś gościa o imieniu Kageromaru. Jest niewygodny, podobno.
Wstałam i podeszłam do szafki. Otworzyłam ją i wyjęłam broń.
Niby zwykły tasak, ale bardzo poręczny. To nietypowa broń dla shinobi, ale daje ten element zaskoczenia.
Drobna szesnastolatka z ukrwawionym tasakiem.
Ha, ha, ha.
Boki zrywać.
Gdzie ta msja?
Zerknęłam na kartkę.
A tak. W Konoha.
Stop.
Że gdzie?!
***
Jeszcze nie śpicie? Podziwiam was.
Notka z dedykiem dla każdego, kto nie zasnął podczas czytania.
Czekam na komenty ^^
- Złaź ze mnie, kretynie! - wrzasnęłam. Nie wiem dlaczego, ale na widok chłopaka wpadłam we wściekłość.
Przez całe swoje życie jechałam na instynkcie. Nauczyłam się mu ufać.
Teraz też.
Przyjrzałam się nowo przybyłemu. Na pozór nieszkodliwy. Jedna w jego pobliżu moje mięśnie automatycznie sie spinały. Podświadomie spodziewałam się ataku.
Młody zebrał się z podłogi i odwrócił w moją stronę.
- Tobi przeprasza! Tobi is a good boy! - zawołał radośnie.
Musiałam mieć niewiarygodnie głupią minę, bo w tej samej chwili Deidara wybuchnął niepochamowanym śmiechem.
Spojrzałam na niego ogłupiała.
Wyprostował sie, nadal chichocząc.
- CO to jest? - zapytałam, akcentując pierwszy wyraz.
- To jest Tobi. - pośpieszył z wyjaśnieniem Kisame. - Jest lekko rąbnięty, ale niegroźny. Może trochę wkurzający.
Rozluźniłam się. To głupie, przestraszyłam sie takiego dzieciaka.
Gdyby to był on, poznałabym go.
Nie ma się czym martwić.
***
Przebywałam w organizacji od tygodnia. Poznałam już wszystkich. Itachi okazał się całkiem sympatyczny, jednak nie rozmawiałam z nim za często. Najbardziej zaprzyjaźniłam się z Deidarą i Kisame, któremu dziką przyjemność sprawiało czochranie mnie po głowie.
Z resztą utrzymywałam w miarę pokojowe stosunki, jednak nadal starałam się unikać Hidana.
Jedynie Tobi stanowił dla mnie zagadkę.
***
- Nanako, do mnie! - Czemu ten gość tak wrzeszczy? Westchnęłam głęboko i odłożyłam książkę. Bardzo ciekawa, nawiasem mówiąc. O wampirach.
- Nanako! - wydarł się Pain.
Boże.
Pobiegłam do jego gabinetu i odruchowo sie schylilam. Na szczęście.
Poszedł jeden wazon.
- Coś się stało, Liderze? - zapytałam z uśmiechem.
Lider odchrząknął i wziął z biurka jakieś papiery.
- Masz misję sprawdzającą.
- Co? - zapytałam skołowana.
- Nie jesteś jeszcze pełnoprawnym członkiem organizacji. Teraz idziesz na misję, żeby sprawdzić, jak sobie poradzisz. Tu masz opis. - podał mi kartkę. - A teraz won!
Pośpiesznie wyszłam z gabinetu i skierowałam sie do pokoju.
Usiadłam przy biurku i przeleciałam wzrokiem kartkę. Mam złapać jakiegoś gościa o imieniu Kageromaru. Jest niewygodny, podobno.
Wstałam i podeszłam do szafki. Otworzyłam ją i wyjęłam broń.
Niby zwykły tasak, ale bardzo poręczny. To nietypowa broń dla shinobi, ale daje ten element zaskoczenia.
Drobna szesnastolatka z ukrwawionym tasakiem.
Ha, ha, ha.
Boki zrywać.
Gdzie ta msja?
Zerknęłam na kartkę.
A tak. W Konoha.
Stop.
Że gdzie?!
***
Jeszcze nie śpicie? Podziwiam was.
Notka z dedykiem dla każdego, kto nie zasnął podczas czytania.
Czekam na komenty ^^
11.08.2009
5. Twilight.
Nagle z cienia wyszła kolejna osoba.
- Deidara, odprowadzisz ją do pokoju. - warknął Lider. Wstałam i prześwietliłam wzrokiem Deidarę.
Blondyn, długie włosy, umięśniony (^^") i śliczne, błękitne oczy.
Kurde, mam fantazje.
- Chodź. - powiedział chłopak, po czym wyszedł z gabinetu. Szybko wybiegłam za nim.
Rany, ile tu jest drzwi?
Zatrzymaliśmy się na koncu korytarza. Deidara wyciagnął z kieszeni klucze i podał mi je.
- To twój pokój, ubrania i broń są w środku. Przyjdę po ciebie o 19:30, lider robi zebranie.
- Ok, dzięki. - Odparłam, uśmiechając się delikatnie.
Pożegnałam sie z chłopakiem i weszłam do pokoju.
Bordowe ściany, łóżko (z jakiegoś powodu podwójne), szafa, biurko, półki z ksiązkami. Drzwi? A tak, do łazienki.
Podeszłam do łóżka i położyłam się.
Po godzinie usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę! - powiedziałam, sądząc, ze to Deidara. Ku mojemu zdumieniu, do pokoju wsunął się...
- Proszę, proszę... - wysyczał sywy mężczyzna, z którym walczyłam przed światynią.
Odruchowo cofnęłam się w głąb pokoju.
- Nie bądź taką cnotką, zabawimy sie! - mruknął, po czym przycisnął mnie do ściany.
Wzdrygnęłam się, czując jego wargi na swojej szyi.
Szarpnęłam sie, ale on, nic sobie z tego nie robiąc, kontynuował czynność, schodząc coraz niżej.
Nagle usłyszałam skrzypnięcie drzwi.
- Hidan, cholera, co ty robisz?! - warknął Deidara, wchodząc do pokoju.
Hidan cofnął sie jak oparzony. Po chwili mruknął coś gniewnie pod nosem i wyszedł.
- Wszystko w porządku? - zapytał Dei, podchodząc do mnie.
- T-tak, jest ok. - odparłam.
Deidara zaprowadził mnie do pomieszczenia, wyglądającego jak... salon? Łaał, ale wypas! Plazma, kanapy i stos płyt DVD!
Już chyba wiem, gdzie będę spędzać czas...
Rozmyślania przerwał mi Dei, który popchnął mnie w głąb pokoju.
Rozejrzałam się. Reszta członków organizacji już tu była. Ten jebany napaleniec też.
Stanęłam obok lidera, rozglądając sie zestresowana.
- Ludu Duloc! (nie, żartuję xD)
- Chciałbym wam przedstawić nową członkinię naszej organizacji, Nanako. Jako kapłaka potrafi niezwykle szybko pieczętować demony, więc sądzę, ze sie przyda. Poza tym bądzie sprzątać, prać i gotować.
- Co? - wyrwało mi się. Sprzątać, prać, gotować? Pojebało go?
- Nie dyskutuj. - Powiedział.
- Bo co?! - warknęłam, stając przed nim. Natychmiast tego pożałowałam.
- Bo cie zabiję.
Ton tej wypowiedzi zrobił na mnie taie wrażenie, że natychmiast się cofnęłam.
Kurna.
Ja się go boję?
Lider kontynuował swój wykład. Ja oparłam sie o ścianę i ziewnąłam. Jeśli oni muszą codziennie tego słuchać, to nie wiem, czy ja tu długo wytrzymam...
O, skończył.
Członkowie organizacji podeszli do mnie i zaczęli się przedstawiać.
Jakimś cudem zapamiętałam wszystkich.
Kisame - człowiek rekin.
Zetsu - rosiczka-kanibal.
Sasori - garbaty karzeł.
Kakuzu - materialista, tata finanse organizacji.
Hidan - zboczony sadysta.
Reszta wydaje sie w miarę normalna. Itachi, choć podobno nie okazuje uczuć, porzywitał sie ze mną w miarę normalnie. Deidarę zdążyłam już polubić. Pain i jego dziewczyna, Konan... Cóż, praktycznie nic o nich nie wiem.
Nagle rozległ sie trzask otwieranych drzwi.
- Tobi is a good boy!
- Deidara, odprowadzisz ją do pokoju. - warknął Lider. Wstałam i prześwietliłam wzrokiem Deidarę.
Blondyn, długie włosy, umięśniony (^^") i śliczne, błękitne oczy.
Kurde, mam fantazje.
- Chodź. - powiedział chłopak, po czym wyszedł z gabinetu. Szybko wybiegłam za nim.
Rany, ile tu jest drzwi?
Zatrzymaliśmy się na koncu korytarza. Deidara wyciagnął z kieszeni klucze i podał mi je.
- To twój pokój, ubrania i broń są w środku. Przyjdę po ciebie o 19:30, lider robi zebranie.
- Ok, dzięki. - Odparłam, uśmiechając się delikatnie.
Pożegnałam sie z chłopakiem i weszłam do pokoju.
Bordowe ściany, łóżko (z jakiegoś powodu podwójne), szafa, biurko, półki z ksiązkami. Drzwi? A tak, do łazienki.
Podeszłam do łóżka i położyłam się.
Po godzinie usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę! - powiedziałam, sądząc, ze to Deidara. Ku mojemu zdumieniu, do pokoju wsunął się...
- Proszę, proszę... - wysyczał sywy mężczyzna, z którym walczyłam przed światynią.
Odruchowo cofnęłam się w głąb pokoju.
- Nie bądź taką cnotką, zabawimy sie! - mruknął, po czym przycisnął mnie do ściany.
Wzdrygnęłam się, czując jego wargi na swojej szyi.
Szarpnęłam sie, ale on, nic sobie z tego nie robiąc, kontynuował czynność, schodząc coraz niżej.
Nagle usłyszałam skrzypnięcie drzwi.
- Hidan, cholera, co ty robisz?! - warknął Deidara, wchodząc do pokoju.
Hidan cofnął sie jak oparzony. Po chwili mruknął coś gniewnie pod nosem i wyszedł.
- Wszystko w porządku? - zapytał Dei, podchodząc do mnie.
- T-tak, jest ok. - odparłam.
Deidara zaprowadził mnie do pomieszczenia, wyglądającego jak... salon? Łaał, ale wypas! Plazma, kanapy i stos płyt DVD!
Już chyba wiem, gdzie będę spędzać czas...
Rozmyślania przerwał mi Dei, który popchnął mnie w głąb pokoju.
Rozejrzałam się. Reszta członków organizacji już tu była. Ten jebany napaleniec też.
Stanęłam obok lidera, rozglądając sie zestresowana.
- Ludu Duloc! (nie, żartuję xD)
- Chciałbym wam przedstawić nową członkinię naszej organizacji, Nanako. Jako kapłaka potrafi niezwykle szybko pieczętować demony, więc sądzę, ze sie przyda. Poza tym bądzie sprzątać, prać i gotować.
- Co? - wyrwało mi się. Sprzątać, prać, gotować? Pojebało go?
- Nie dyskutuj. - Powiedział.
- Bo co?! - warknęłam, stając przed nim. Natychmiast tego pożałowałam.
- Bo cie zabiję.
Ton tej wypowiedzi zrobił na mnie taie wrażenie, że natychmiast się cofnęłam.
Kurna.
Ja się go boję?
Lider kontynuował swój wykład. Ja oparłam sie o ścianę i ziewnąłam. Jeśli oni muszą codziennie tego słuchać, to nie wiem, czy ja tu długo wytrzymam...
O, skończył.
Członkowie organizacji podeszli do mnie i zaczęli się przedstawiać.
Jakimś cudem zapamiętałam wszystkich.
Kisame - człowiek rekin.
Zetsu - rosiczka-kanibal.
Sasori - garbaty karzeł.
Kakuzu - materialista, tata finanse organizacji.
Hidan - zboczony sadysta.
Reszta wydaje sie w miarę normalna. Itachi, choć podobno nie okazuje uczuć, porzywitał sie ze mną w miarę normalnie. Deidarę zdążyłam już polubić. Pain i jego dziewczyna, Konan... Cóż, praktycznie nic o nich nie wiem.
Nagle rozległ sie trzask otwieranych drzwi.
- Tobi is a good boy!
11.05.2009
4. Neverwhere.
- A co, jeśli sie nie zgodzę?
- Zabiję cię.
- No to proszę.
- Masochistka.
- Nie obiecuj czegoś, czego nie jesteś w stanie zrobić.
***
Usiadłam gwałtownie i rozejrzałam się. W tej samej chwili oślepił mnie promień słońca. Przymknęłam oczy i odwróciłam głowę.
Znajdowałam się w niedużym pokoju. Łóżko, szafa, biurko i półki na książki. O dziwo puste. Chwiejnie wstałam i przeszłam kilka kroków.
Sekundkę.
Gdzie ja jestem?
Dopiero teraz zaczęłam racjonalnie myśleć. Cofnęłam się spowrotem na łóżko i podsunęłam nogi pod brodę.
Akatsuki?
To najbardziej prawdopodobne.
Rozmyślania przerwał mi dźwięk otwieranych drzwi. Nerwowo zerknęłam w tamtą stronę.
Do pokoju wszedł... karzełek?
- Wstawaj. - warknął do mnie. Posłusznie zrobiłam to, co mi kazał. Nie było mnie stać na cokolwiek innego.
Idąc korytarzem za karłem, zauważyłam kilka istotnych szczegółów.
Po pierwsze, on w nie szedł. On sunął po ziemi.
Po drugie, jego ruchy były dziwnie... sztywne. Jakby był z drewna.
Zatrzymaliśmy się pod dużymi, dębowymi drzwiami. Jak do jakiegoś gabinetu.
- Zapukaj i wejdź. - mruknął mój "towarzysz", po czym oddalił się w przeciwną stronę.
Posłuchała. Po kilku sekundach usłysałam głośne "wejść".
Zamarłam. Tak lodowatego głosu jeszcze nigdy nie słyszałam. Szczerze mówiąc, miałam ochotę odwrócić się i uciec.
Nie zrobiłam tego.
Nacisnęłam delikatnie n aklamkę i wsunęłam się do pokoju.
Moje ciało było dziwnie odrętwiałe. Podświadomie czułam, że powinnam stawiać opór.
Dlaczego tego nie robiłam?
Z trudem skupiłam się na otoczeniu.
Za biurkiem siedział jakiś mężczyzna. Twarzy nie widziałam, cała była ukryta w cieniu.
Z ciemności wyzierały tylko oczy.
Przerażające, o wzorze typowym tylko dla jednego kekkei genkai.
Rinnegan.
- Siadaj.
Klapnęłam na krzesło. Dlaczego dziaiaj słyszę tylko polecenia?
Wstań, zapukaj, wejdź, siadaj.
- Wiesz, dlaczego cie tutaj sporowadziliśmy? - zapytał, jak sądzę, Lider.
- Domyślam się. - odparłam grzecznie. Grunt to spokój.
Przez całe życie uczyłam się zachowywać nieprzenikniony wyraz twarzy.
Czas wykorzystać tę umiejętność.
- Więc?
Przełknęłam ślinę.
- Chodzi o moją umiejętność pieczętowania demonów, prawda? - zapytałam.
- Dokładnie. - mruknął. Jego oczy wpatrywały sie we mnie przenikliwie.
- Co będę z tego miała?
Cholera!
Idiotka!
Po cholerę to powiedziałaś?!
Lider zmrużył oczy.
- Jeśli będziesz współpracować, nie zabijemy cię. Jeśli nie... - mogłabym przyciądz, że usmiechnął się złośliwie. - Wtedy cię zmusimy. Jeżeli będziesz sprawiać poważniejsze problemy... Unieszkodliwimy cię.
Kurwa.
Starając się zachować swoje poker face, odparłam:
- Przyjmuję propozycję.
Skinął głową.
- To teraz formalności. - wyciągnął z szafki jakieś dokumety. - Nanako Minami, lat szesnaście, urodzona 29 lutego. - przy kazdym słowie kiwałam głową.
Wyciągnął kolejna kartkę i podniósł długopis, z niewiadomych powodów leżący na ziemi.
- Odpowiadaj na pytania.
Skinęłam głową.
- Płeć?
- Kobieta.
Zapisał coś.
- Orientacja seksualna?
Wbiło mnie w ziemię.
- Homo. - palnęłam. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam.
- Stój, wróć! Hetero. - gościu ma mnie dość. Na stówę.
- Dobra, dokońcvzymy kiedy indziej. Ktoś zaraz odprowadzi cię do pokoju.
Nagle z cienia wyłoniła sie kolejna osoba.
- Zabiję cię.
- No to proszę.
- Masochistka.
- Nie obiecuj czegoś, czego nie jesteś w stanie zrobić.
***
Usiadłam gwałtownie i rozejrzałam się. W tej samej chwili oślepił mnie promień słońca. Przymknęłam oczy i odwróciłam głowę.
Znajdowałam się w niedużym pokoju. Łóżko, szafa, biurko i półki na książki. O dziwo puste. Chwiejnie wstałam i przeszłam kilka kroków.
Sekundkę.
Gdzie ja jestem?
Dopiero teraz zaczęłam racjonalnie myśleć. Cofnęłam się spowrotem na łóżko i podsunęłam nogi pod brodę.
Akatsuki?
To najbardziej prawdopodobne.
Rozmyślania przerwał mi dźwięk otwieranych drzwi. Nerwowo zerknęłam w tamtą stronę.
Do pokoju wszedł... karzełek?
- Wstawaj. - warknął do mnie. Posłusznie zrobiłam to, co mi kazał. Nie było mnie stać na cokolwiek innego.
Idąc korytarzem za karłem, zauważyłam kilka istotnych szczegółów.
Po pierwsze, on w nie szedł. On sunął po ziemi.
Po drugie, jego ruchy były dziwnie... sztywne. Jakby był z drewna.
Zatrzymaliśmy się pod dużymi, dębowymi drzwiami. Jak do jakiegoś gabinetu.
- Zapukaj i wejdź. - mruknął mój "towarzysz", po czym oddalił się w przeciwną stronę.
Posłuchała. Po kilku sekundach usłysałam głośne "wejść".
Zamarłam. Tak lodowatego głosu jeszcze nigdy nie słyszałam. Szczerze mówiąc, miałam ochotę odwrócić się i uciec.
Nie zrobiłam tego.
Nacisnęłam delikatnie n aklamkę i wsunęłam się do pokoju.
Moje ciało było dziwnie odrętwiałe. Podświadomie czułam, że powinnam stawiać opór.
Dlaczego tego nie robiłam?
Z trudem skupiłam się na otoczeniu.
Za biurkiem siedział jakiś mężczyzna. Twarzy nie widziałam, cała była ukryta w cieniu.
Z ciemności wyzierały tylko oczy.
Przerażające, o wzorze typowym tylko dla jednego kekkei genkai.
Rinnegan.
- Siadaj.
Klapnęłam na krzesło. Dlaczego dziaiaj słyszę tylko polecenia?
Wstań, zapukaj, wejdź, siadaj.
- Wiesz, dlaczego cie tutaj sporowadziliśmy? - zapytał, jak sądzę, Lider.
- Domyślam się. - odparłam grzecznie. Grunt to spokój.
Przez całe życie uczyłam się zachowywać nieprzenikniony wyraz twarzy.
Czas wykorzystać tę umiejętność.
- Więc?
Przełknęłam ślinę.
- Chodzi o moją umiejętność pieczętowania demonów, prawda? - zapytałam.
- Dokładnie. - mruknął. Jego oczy wpatrywały sie we mnie przenikliwie.
- Co będę z tego miała?
Cholera!
Idiotka!
Po cholerę to powiedziałaś?!
Lider zmrużył oczy.
- Jeśli będziesz współpracować, nie zabijemy cię. Jeśli nie... - mogłabym przyciądz, że usmiechnął się złośliwie. - Wtedy cię zmusimy. Jeżeli będziesz sprawiać poważniejsze problemy... Unieszkodliwimy cię.
Kurwa.
Starając się zachować swoje poker face, odparłam:
- Przyjmuję propozycję.
Skinął głową.
- To teraz formalności. - wyciągnął z szafki jakieś dokumety. - Nanako Minami, lat szesnaście, urodzona 29 lutego. - przy kazdym słowie kiwałam głową.
Wyciągnął kolejna kartkę i podniósł długopis, z niewiadomych powodów leżący na ziemi.
- Odpowiadaj na pytania.
Skinęłam głową.
- Płeć?
- Kobieta.
Zapisał coś.
- Orientacja seksualna?
Wbiło mnie w ziemię.
- Homo. - palnęłam. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, co powiedziałam.
- Stój, wróć! Hetero. - gościu ma mnie dość. Na stówę.
- Dobra, dokońcvzymy kiedy indziej. Ktoś zaraz odprowadzi cię do pokoju.
Nagle z cienia wyłoniła sie kolejna osoba.
11.03.2009
3. Pumpkin, pumpkin ...
Przed oczami zamajaczyła mi się blondwłosa postać.
- Kakashi - senseiii! - Wydarł się chłopak, wymachując rękoma.
- Ekhem. - Odrchrząknęłam, starając sie zwrócić na siebie uwagę.
Blondynek, nic sobie ze mnie nie robiąc, zaczął rozmawiać z jakimś siwym mężczyzną. Pewnie to jego sensei, pomyślałam.
W końcu podeszli do mnie.
- Naruto mówi, że zemdlałaś. - zaczął siwus.
- Ja SPAŁAM. - oznajmiłam zimno.
- Widzisz Naruto, nie ma się czym martwić. - powiedział mężczyzna, po czym odwrócił się.
- Jeżeli zmierzasz do Konohy, możesz iść z nami. - powiedział nagle.
Przechyliłam lekko głowę. W sumie, opłaca mi się.
- W porządku.
Kurwa. - głęboka refleksja na temat zaistniałej sytuacji.
Przez calutką drogą byłam zagadywana przez blondynka i jakąś lalkę o włosach koloru gumy orbit dla dzieci.
Po spotkaniu z Hokage - 50-letnią, cycatą babą, ze skłonnością do rzucania ciężkimi przedmiotami - dostałam wreszcie klucze do mojego tymczasowego domu.
Budynek nie zachwyca. Ot, stary, rozwalający się. Trudno, musi wystarczyć.
Po wejściu od razu walnęłam się na łóżko.
- Cholera, kiedy ja się tak zmęczyłam... - westchnęłam. Nagle głowę rozdarł mi przeraźliwy dźwiek dzwonka.
- Ku..
Zbiegłam na dół, z zamiarem przywalenia niespodziewanemu gościowi. Z rozmachem otworzyłam drzwi.
- Cukierek albo psikus! - krzyknęła mała, blondwłosa dziewczynka w kapeluczu czarownicy.
Wryło mnie.
Aż do bólu przypominała mnie.
Moje dzieciństwo.
No tak, dzisiaj Halloween.
- Zaczekaj chwilkę, dobrze? - powiedziałam, po czym pobiegłam do kuchni.
Jest, paczka cukierków.
Wróciłam do drzwi i wrzucilam kilka do woreczka dziewczynki.
- Arigato*, onee-san*! - pisnęła, po czym odwróciła sie i zniknęła w mroku.
Onee-san?
Uśmiechnęłam się mimowolnie.
Wróciłam do pokoju.
Nagle w oczy rzuciły mi się drzwi na balkon.
Czemu nie?
Uchyliłam je. Od razu owionął mnie podmuch wiatru. Nie zrażając się tym, wsunęłam się boso na zimny beton.
Wychyliłam sie przez zardzewiałą barierkę.
Pełnia?
W tej zamej chwili poczułam na karku czjś oddech.
- Wesołego Halloween. - usłyszałam.
***
Mała, może siedmioletnia dziewczynka podbiegła do drzwi starego domu. Zapukała kilka razy. Nikt nie otwierał.
Zaniepokojona, uchyliła drzwi, z niewiadomych powodów otwarte.
Ani żywej duszy.
- Onee-san?
***
Jak widzicie, notka trochę Halloweenowa.
*Arigato - dziękuję
* Onee-san - starsza siostra
- Kakashi - senseiii! - Wydarł się chłopak, wymachując rękoma.
- Ekhem. - Odrchrząknęłam, starając sie zwrócić na siebie uwagę.
Blondynek, nic sobie ze mnie nie robiąc, zaczął rozmawiać z jakimś siwym mężczyzną. Pewnie to jego sensei, pomyślałam.
W końcu podeszli do mnie.
- Naruto mówi, że zemdlałaś. - zaczął siwus.
- Ja SPAŁAM. - oznajmiłam zimno.
- Widzisz Naruto, nie ma się czym martwić. - powiedział mężczyzna, po czym odwrócił się.
- Jeżeli zmierzasz do Konohy, możesz iść z nami. - powiedział nagle.
Przechyliłam lekko głowę. W sumie, opłaca mi się.
- W porządku.
Kurwa. - głęboka refleksja na temat zaistniałej sytuacji.
Przez calutką drogą byłam zagadywana przez blondynka i jakąś lalkę o włosach koloru gumy orbit dla dzieci.
Po spotkaniu z Hokage - 50-letnią, cycatą babą, ze skłonnością do rzucania ciężkimi przedmiotami - dostałam wreszcie klucze do mojego tymczasowego domu.
Budynek nie zachwyca. Ot, stary, rozwalający się. Trudno, musi wystarczyć.
Po wejściu od razu walnęłam się na łóżko.
- Cholera, kiedy ja się tak zmęczyłam... - westchnęłam. Nagle głowę rozdarł mi przeraźliwy dźwiek dzwonka.
- Ku..
Zbiegłam na dół, z zamiarem przywalenia niespodziewanemu gościowi. Z rozmachem otworzyłam drzwi.
- Cukierek albo psikus! - krzyknęła mała, blondwłosa dziewczynka w kapeluczu czarownicy.
Wryło mnie.
Aż do bólu przypominała mnie.
Moje dzieciństwo.
No tak, dzisiaj Halloween.
- Zaczekaj chwilkę, dobrze? - powiedziałam, po czym pobiegłam do kuchni.
Jest, paczka cukierków.
Wróciłam do drzwi i wrzucilam kilka do woreczka dziewczynki.
- Arigato*, onee-san*! - pisnęła, po czym odwróciła sie i zniknęła w mroku.
Onee-san?
Uśmiechnęłam się mimowolnie.
Wróciłam do pokoju.
Nagle w oczy rzuciły mi się drzwi na balkon.
Czemu nie?
Uchyliłam je. Od razu owionął mnie podmuch wiatru. Nie zrażając się tym, wsunęłam się boso na zimny beton.
Wychyliłam sie przez zardzewiałą barierkę.
Pełnia?
W tej zamej chwili poczułam na karku czjś oddech.
- Wesołego Halloween. - usłyszałam.
***
Mała, może siedmioletnia dziewczynka podbiegła do drzwi starego domu. Zapukała kilka razy. Nikt nie otwierał.
Zaniepokojona, uchyliła drzwi, z niewiadomych powodów otwarte.
Ani żywej duszy.
- Onee-san?
***
Jak widzicie, notka trochę Halloweenowa.
*Arigato - dziękuję
* Onee-san - starsza siostra
11.02.2009
2. Give me a reason.
Akatsuki.
Momentalnie stanęłam. Niewiele brakowało, a bym zawróciła. Na szczęście, odezwały się jakieś resztki zdrowego rozsądku. Nie miałam pojęcia, dlaczego mnie ścigają.
W sumie nie ma zbyt wielu możliwości... Albo chcą, żebym im gotowała, albo szukają dziwki, albo chcą, żebym im wysysała demony.
Albo wszystko na raz.
Po krótkim, ale dogłębnym namyśle zdecydowałam, że ucieknę. Jeśli mnie znajdą, to znaczy, że im zależy i nie szukają dziwki/kucharki/sprzątaczki.
Zajebisty plan, zajebisty pomysł, to teraz tylko trzeba wcielić go w życie.
A to może się okazać nieco trudniejsze.
Ściskając w ręce shakujo, zeskoczyłam z niewielkiego urwiska i pobiegłam w stronę świątyni. Co jak co, ale parę rzeczy muszę stamtąd zabrać. Zatrzymałam się kilka metrów przed budynkiem i rozejrzałam sie. Nikogo nie widać, do środka też raczej nikt nie wchodził. Wślizgnęłam się do środka i pobiegłam do niewielkoch, drewnianych drzwi w drugim końcu pomieszczenia. Uchyliłam je lekko i zaraz je zamknęłam.
Powiedzcie mi...
Jak ja mam to otworzyć, żeby to wszystko mnie nie przygniotło?! Oo
Westchnęłam i pociągnęłam za klamkę. Zaraz potem uskoczyłam w bok, co uratowało mnie przed przygnieceniem przez kilka ton książek.
- Skąd one się tam wzięły? - Mruknęłam. Wdrapałam się po stercie literatury i wyciągnęłam długi, drewniany łuk z końca pokoiku.
Jest w nawet dobrym stanie, tylko zakurzony... Strzały też nie ucierpiały. Nie jest ich dużo, ale na razie powinny wystarczyć. Zawieciłam ozdobny kołczan an ramieniu i wymknęłam się tylnym przejściem. Rozejrzałam się po czym wstkoczyłam na jedno z drzew. Kolesi nigdzie nie widać, pewnie szukają mnie w lesie.
Zgrabnie, jak na mnie, zeskoczyłam z upatrzonego obiektu zielonego, po czym pobiegłam na wschód. Konoha wydawała mi się najlepszym miejscem do ukrycia się... Wątpię, żeby udało im się tam zapuścić niezauważonym.
***
Po kilku kilometrach przystanęłam. Oparłam się o drzewo i zaczęłam ciężko oddychać. Wszystko mnie bolało. Jeszcze nigdy nie przebiegłam tak szybko takiej odległości. Usiadłam na ziemi i westchnęłam głęboko. Zanim się zorientowałam, zapadłam w sen.
Nie miałam pojęcia, ile spałam. Lekko otumaniona podniosłam się z ziemi. Obraz lekko mi sie zamazywał. Nagle poczułam za sobą czyjąś obecność. Gwałtownie sie obróciłam. Przed oczami zamajaczyła mi sie wysoka, blondwłosa postać...
***
Denne, ale cóż poradzić?
W następnej notce postaram sie jakoś rozkręcić akcję.
Nie zwracajcie uwagi na błędy ortograficzne czy gramatyczne, jeśli się takowe zdarzyły.
Sayo.
Momentalnie stanęłam. Niewiele brakowało, a bym zawróciła. Na szczęście, odezwały się jakieś resztki zdrowego rozsądku. Nie miałam pojęcia, dlaczego mnie ścigają.
W sumie nie ma zbyt wielu możliwości... Albo chcą, żebym im gotowała, albo szukają dziwki, albo chcą, żebym im wysysała demony.
Albo wszystko na raz.
Po krótkim, ale dogłębnym namyśle zdecydowałam, że ucieknę. Jeśli mnie znajdą, to znaczy, że im zależy i nie szukają dziwki/kucharki/sprzątaczki.
Zajebisty plan, zajebisty pomysł, to teraz tylko trzeba wcielić go w życie.
A to może się okazać nieco trudniejsze.
Ściskając w ręce shakujo, zeskoczyłam z niewielkiego urwiska i pobiegłam w stronę świątyni. Co jak co, ale parę rzeczy muszę stamtąd zabrać. Zatrzymałam się kilka metrów przed budynkiem i rozejrzałam sie. Nikogo nie widać, do środka też raczej nikt nie wchodził. Wślizgnęłam się do środka i pobiegłam do niewielkoch, drewnianych drzwi w drugim końcu pomieszczenia. Uchyliłam je lekko i zaraz je zamknęłam.
Powiedzcie mi...
Jak ja mam to otworzyć, żeby to wszystko mnie nie przygniotło?! Oo
Westchnęłam i pociągnęłam za klamkę. Zaraz potem uskoczyłam w bok, co uratowało mnie przed przygnieceniem przez kilka ton książek.
- Skąd one się tam wzięły? - Mruknęłam. Wdrapałam się po stercie literatury i wyciągnęłam długi, drewniany łuk z końca pokoiku.
Jest w nawet dobrym stanie, tylko zakurzony... Strzały też nie ucierpiały. Nie jest ich dużo, ale na razie powinny wystarczyć. Zawieciłam ozdobny kołczan an ramieniu i wymknęłam się tylnym przejściem. Rozejrzałam się po czym wstkoczyłam na jedno z drzew. Kolesi nigdzie nie widać, pewnie szukają mnie w lesie.
Zgrabnie, jak na mnie, zeskoczyłam z upatrzonego obiektu zielonego, po czym pobiegłam na wschód. Konoha wydawała mi się najlepszym miejscem do ukrycia się... Wątpię, żeby udało im się tam zapuścić niezauważonym.
***
Po kilku kilometrach przystanęłam. Oparłam się o drzewo i zaczęłam ciężko oddychać. Wszystko mnie bolało. Jeszcze nigdy nie przebiegłam tak szybko takiej odległości. Usiadłam na ziemi i westchnęłam głęboko. Zanim się zorientowałam, zapadłam w sen.
Nie miałam pojęcia, ile spałam. Lekko otumaniona podniosłam się z ziemi. Obraz lekko mi sie zamazywał. Nagle poczułam za sobą czyjąś obecność. Gwałtownie sie obróciłam. Przed oczami zamajaczyła mi sie wysoka, blondwłosa postać...
***
Denne, ale cóż poradzić?
W następnej notce postaram sie jakoś rozkręcić akcję.
Nie zwracajcie uwagi na błędy ortograficzne czy gramatyczne, jeśli się takowe zdarzyły.
Sayo.
1. Dawn in new world.
- Jesteś pewna?
- Jak nigdy.
- Kiedyś nie byłabyś zdolna do czegoś takiego.
- Zmieniłam się.
- Widzę. Idź już.
- Pozwalasz mi?
- I tak byś poszła. A tak, może ci się uda.
- Wierzysz w to?
- Nie.
***
- Zapewne wiecie już o problemie związanym z pieczętowaniem demonów. - Zaczął. Towarzyszący mu mężczyźni skinęli równocześnie głowami. - Zajmuje nam to zbyt dużo czasu. Do zapieczętowania dwóch pozostałych ogoniastych potrzeba nam profesjonalisty.
- Jest ktoś taki? - Zapytał srebrnowłosy.
- Pewna kapłanka. Ma na imię Nanako. Macie ją tu sprowadzić.
- Co wyznaje? - Zainteresował się chłopak.
- Boga Oyashiro.
- To pogańskie bóstwo? Jashinie, za co?
- Nie będziemy teraz o tym dyskutować. Bierzcie sie za robotę.
***
"... data śmierci: 13 grudnia 2004 roku. Przyczyna zgonu nie jest znana."
Zamknęłam gazete i wrzuciłam do kosza. Lubiłam czytywać nekrologi. Intrygowały mnie.
Oparłam się o ścianę i zerknęłam w okno.
Pełnia.
Nagle coś przesłoniło mi księżyc. Dosłownie na chwilę, ale to wystarczyło, aby mnie zaniepokoić. Nie zastanawiając się, chwyciłam shakujo* i wybiegłam na dwór. Na pozór spokojny dziedziniec świątyni. Postąpiłam kilka drobnych kroków naprzód. Nagle usłyszałam cich trzask łamanej gałązki.
- Proszę, proszę, owca próbuje znaleźć wilka. - Prychnęł wysoki, srebrnowłosy mężczyzna z kosą na plecach.
- Nie popisałeś się, Hidan. - Mruknął drugi. Całą twarz miał zasłoniętą, spośród fałd materiału wyzierały tylko czerwono-zielonkawe oczy.
Zerknęłam na tego z kosą i spięłam się. Trzy ostrza kosy, naszyjnik. Jako kapłanka, musiałam znać wszystkie religie i ich znaki szczególne.
Walka z wyznawcą Jashina niespecjalnie mi sie uśmiechała, jako że w walce nigdy nie byłam zbyt dobra, a Jashinizm cechuje się niewyobrażalną brutalnością.
Zmrużyłam oczy i skupiłam się. Najważniejsze, to odciągnąć ich od świątyni. Wciągnęłam powietrze w płuca, obróciłam się na pięcie i zniknęłam między drzewami.
Tchórzostwo?
Być może. Ale ja mam tyko chronić świątynię. Niczego więcej ode mnie nie oczekują.
Rozmyślania przerwał mi głośny świst dobiegający z prawej strony. Odruchowo schyliłam się. Na szczęście. Inaczej moja głowa została by przyszpilona do drzewa olbrzymią kosą.
Chwała odruchom.
Podniosłam się z ziemi i skontrolowałam swoje ciało. Na szczęście, tylko starte kolana. Shakujo też udało mi się nie zgubić.
Stanęłam prosto i zerknęłam na mojego przeciwnika. Tylko siwy, drugiego nie widać.
W tej samej chwili mężczyzna zniknął i pojawił sie tuż przede mną. Przuparł mnie swoim ciałem do drzewa i złapał za nadgarstki.
- Zabawimy się, kotku? - Szepnął mi do ucha i oblizał sie obleśnie. Syknęłam wściekła. Był o wiele silniejszy ode mnie. Spróbowałam się szarpać, ale równie dobrze mogłabym składać modły o deszcz.
Jashinista, nic sobie nie robiąc z moich protestów, wsunął mi ręce w dekolt i przesunął ręką po moich piersiach. Warknęłam gniewnie, usiłując się wyrwać.
- A niech mnie. - Mruknął zdziwiony, rozpinając moją bluzkę. - Więc kapłanka też może mieć ładne piersi? - Teraz to mnie wkurzył.
Okej, zobaczymy czy to zadziała.
Rozluźniłam mięśnie i oparłam się plecami o drzewo. Udało się, złapał haczyk. Gdy napalony facet przysunął się bliżej (myślałam, że już bliżej się nie da... xD - dop. aut.), ugięłam kolano i wbiłam je w jego krocze. Satywakcjonujący wrzask utwierdził mnie w przekonaniu, że go to zabolało. W chwili, gdy sie ode mnie odsunął, zerwałam się z miejsca i pobiegłam na przełaj przez krzaki, jednocześnie zapinając bluzkę. Nagle coś mnie tknęło.
Ich płaszcze.
Nie mogłam się mylić.
Gdy to zrozumiałam, moje serce zabiło szybciej.
To było Akatsuki.
***
* Shakujo - Długi kij z kilkoma zawieszonymi na nim, brzęczącymi obręczami.
Dedykacja dla każdego, komu chce sie to czytac.
Za wszelkie błędy w wykonaniu przepraszam.
- Jak nigdy.
- Kiedyś nie byłabyś zdolna do czegoś takiego.
- Zmieniłam się.
- Widzę. Idź już.
- Pozwalasz mi?
- I tak byś poszła. A tak, może ci się uda.
- Wierzysz w to?
- Nie.
***
- Zapewne wiecie już o problemie związanym z pieczętowaniem demonów. - Zaczął. Towarzyszący mu mężczyźni skinęli równocześnie głowami. - Zajmuje nam to zbyt dużo czasu. Do zapieczętowania dwóch pozostałych ogoniastych potrzeba nam profesjonalisty.
- Jest ktoś taki? - Zapytał srebrnowłosy.
- Pewna kapłanka. Ma na imię Nanako. Macie ją tu sprowadzić.
- Co wyznaje? - Zainteresował się chłopak.
- Boga Oyashiro.
- To pogańskie bóstwo? Jashinie, za co?
- Nie będziemy teraz o tym dyskutować. Bierzcie sie za robotę.
***
"... data śmierci: 13 grudnia 2004 roku. Przyczyna zgonu nie jest znana."
Zamknęłam gazete i wrzuciłam do kosza. Lubiłam czytywać nekrologi. Intrygowały mnie.
Oparłam się o ścianę i zerknęłam w okno.
Pełnia.
Nagle coś przesłoniło mi księżyc. Dosłownie na chwilę, ale to wystarczyło, aby mnie zaniepokoić. Nie zastanawiając się, chwyciłam shakujo* i wybiegłam na dwór. Na pozór spokojny dziedziniec świątyni. Postąpiłam kilka drobnych kroków naprzód. Nagle usłyszałam cich trzask łamanej gałązki.
- Proszę, proszę, owca próbuje znaleźć wilka. - Prychnęł wysoki, srebrnowłosy mężczyzna z kosą na plecach.
- Nie popisałeś się, Hidan. - Mruknął drugi. Całą twarz miał zasłoniętą, spośród fałd materiału wyzierały tylko czerwono-zielonkawe oczy.
Zerknęłam na tego z kosą i spięłam się. Trzy ostrza kosy, naszyjnik. Jako kapłanka, musiałam znać wszystkie religie i ich znaki szczególne.
Walka z wyznawcą Jashina niespecjalnie mi sie uśmiechała, jako że w walce nigdy nie byłam zbyt dobra, a Jashinizm cechuje się niewyobrażalną brutalnością.
Zmrużyłam oczy i skupiłam się. Najważniejsze, to odciągnąć ich od świątyni. Wciągnęłam powietrze w płuca, obróciłam się na pięcie i zniknęłam między drzewami.
Tchórzostwo?
Być może. Ale ja mam tyko chronić świątynię. Niczego więcej ode mnie nie oczekują.
Rozmyślania przerwał mi głośny świst dobiegający z prawej strony. Odruchowo schyliłam się. Na szczęście. Inaczej moja głowa została by przyszpilona do drzewa olbrzymią kosą.
Chwała odruchom.
Podniosłam się z ziemi i skontrolowałam swoje ciało. Na szczęście, tylko starte kolana. Shakujo też udało mi się nie zgubić.
Stanęłam prosto i zerknęłam na mojego przeciwnika. Tylko siwy, drugiego nie widać.
W tej samej chwili mężczyzna zniknął i pojawił sie tuż przede mną. Przuparł mnie swoim ciałem do drzewa i złapał za nadgarstki.
- Zabawimy się, kotku? - Szepnął mi do ucha i oblizał sie obleśnie. Syknęłam wściekła. Był o wiele silniejszy ode mnie. Spróbowałam się szarpać, ale równie dobrze mogłabym składać modły o deszcz.
Jashinista, nic sobie nie robiąc z moich protestów, wsunął mi ręce w dekolt i przesunął ręką po moich piersiach. Warknęłam gniewnie, usiłując się wyrwać.
- A niech mnie. - Mruknął zdziwiony, rozpinając moją bluzkę. - Więc kapłanka też może mieć ładne piersi? - Teraz to mnie wkurzył.
Okej, zobaczymy czy to zadziała.
Rozluźniłam mięśnie i oparłam się plecami o drzewo. Udało się, złapał haczyk. Gdy napalony facet przysunął się bliżej (myślałam, że już bliżej się nie da... xD - dop. aut.), ugięłam kolano i wbiłam je w jego krocze. Satywakcjonujący wrzask utwierdził mnie w przekonaniu, że go to zabolało. W chwili, gdy sie ode mnie odsunął, zerwałam się z miejsca i pobiegłam na przełaj przez krzaki, jednocześnie zapinając bluzkę. Nagle coś mnie tknęło.
Ich płaszcze.
Nie mogłam się mylić.
Gdy to zrozumiałam, moje serce zabiło szybciej.
To było Akatsuki.
***
* Shakujo - Długi kij z kilkoma zawieszonymi na nim, brzęczącymi obręczami.
Dedykacja dla każdego, komu chce sie to czytac.
Za wszelkie błędy w wykonaniu przepraszam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)